Wygląda na to, że PiS uruchomiło całą tę machinę wojenną przeciw Donaldowi Tuskowi tylko za to, co powiedział o nich 17 grudnia ubiegłego roku.
Wygląda na to, że PiS uruchomiło całą tę machinę wojenną przeciw Donaldowi Tuskowi tylko za to, co powiedział o nich 17 grudnia ubiegłego roku. Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
Reklama.
Najpierw Prawu i Sprawiedliwości zdawało się chyba, że do pozbawienia Donalda Tuska stanowiska przewodniczącego Rady Europejskiej wystarczy zwykłe "nie". Gdy okazało się, że murem za Polakiem stoi właściwie cała Europa, Jarosław Kaczyński i spółka postanowili walczyć z szefem RE organizując mu kontrkandydata. Gdy okazuje się, że Jacek Saryusz-Wolski jedynie skompromitował się w oczach dawnych kolegów z Brukseli, PiS sięga po rzekome argumenty z prawa. W środę premier Beata Szydło skierowała do innych europejskich przywódców list, w którym oskarża Donalda Tuska o "brutalne łamanie reguły neutralności politycznej".
W rzeczywistości taka reguła nie istnieje. Art. 15 Traktatu o Unii Europejskiej in fine wspomina jedynie, iż "przewodniczący Rady Europejskiej nie może sprawować krajowej funkcji publicznej". Mowa o funkcji, a nie działalności. Unijne prawo wcale nie zabrania więc szefowi RE angażowania się w sprawy krajowe. Chodzi tylko o to, by nie łączyć sprawowania urzędu w Brukseli z posadą w ojczyźnie. Ekipa "dobrej zmiany" zaryzykowała jednak własną interpretację TUE i Beata Szydło pisze tak:
Beata Szydło
premier o Donaldzie Tusku w liście do europejskich przywódców

Urzędujący Przewodniczący Rady Europejskiej zdecydował się wielokrotnie przekroczyć swój europejski mandat, używając autorytetu Przewodniczącego RE w ostrych sporach krajowych. Tak się stało m.in. w czasie, kiedy część opozycji blokowała metodami siłowymi prace demokratycznie wybranego parlamentu. Próba zablokowania przyjęcia budżetu była w polskich warunkach konstytucyjnych próbą obalenia rządu metodami pozaparlamentarnymi...

O czym właściwie mowa? Donald Tusk był przecież wyjątkowo powściągliwy w recenzowaniu tego, co dzieje się w Polsce. Gdyby przewodniczącym Rady Europejskiej był ktoś innej narodowości, zapewne nie oszczędzałby rządu w Warszawie i krytykował tak ostro, jak robią to Komisja Europejska i Parlament Europejski. Polak na czele najważniejszej unijnej instytucji dobitniej ocenił sytuację w ojczyźnie właściwie tylko raz.
Było to 17 grudnia ubiegłego roku. W Sejmie właśnie trwał protest opozycji, a pod gmachem przy Wiejskiej pęczniały tłumy Polaków poirytowanych autorytarnymi działaniami PiS . Tak się złożyło, że Donald Tusk akurat był w Polsce. Od dawna miał w kalendarzu zaplanowany udział w imprezie podsumowującej działalność Wrocławia jako Europejskiej Stolicy Kultury. Chciał przemawiać na ten temat, ale już na wstępie oznajmił, iż "nie pierwszy raz historia spłatała mu figla i kazała zmienić wystąpienie z oczywistych względów". Wszyscy spodziewali się ostrego uderzenia w PiS, ale szef RE i tak okazał się dość delikatny.
Donald Tusk
przewodniczący RE podczas przemówienia z 17 grudnia 2016 we Wrocławiu

Kto dziś podważa europejski model demokracji, gwałcąc konstytucję i dobre obyczaje, naraża nas wszystkich na strategiczne ryzyka. Odrzucając ducha wolności i wspólnoty pisze kolejny akt dramatu polskiego osamotnienia. My tę sztukę znamy z historii aż za dobrze. (...) Po wczorajszych wydarzeniach w Sejmie i na ulicach Warszawy mając też w osobistej pamięci, co znaczą grudnie w naszej historii, apeluję do tych, którzy realnie sprawują władzę w naszym kraju o respekt wobec ludzi, wobec zasad i wartości konstytucyjnych, ustalonych procedur i dobrych obyczajów...

Donald Tuska ważył każde z tych słów. I był na tyle miły dla swoich odwiecznych wrogów, że nie wymienił żadnego nazwiska, ani nazwy partii, której Polacy zawdzięczali kolejny gorący grudzień w historii. Wygląda jednak na to, iż to właśnie wtedy Jarosław Kaczyński uznał, że nie przejdzie mu przez gardło zgoda na poparcie reelekcji polskiego szefa RE, nie pierwszy raz na wojnie z Donaldem Tuskiem ulegając małostkowości.

Napisz do autora: jakub.noch@natemat.pl