Szef MSZ od rana powtarza, że Polska zrobi wszystko, aby nie dopuścić dzisiaj do głosowania w sprawie nowego przewodniczącego Rady Europejskiej. Pojawiają się informacje, że Polska może doprowadzić nawet do zerwania szczytu poprzez niepodpisanie końcowych konkluzji, przez co byłby on nieważny. Brzmi znajomo? Powinno – tym bardziej, że dokładnie dzisiaj przypada dokładna (!) rocznica pierwszego liberum veto. I tak jak kilkaset lat temu, chodzi wyłącznie o prywatne pobudki człowieka rozdającego karty z cienia. A analogii jest więcej.
– Będziemy robić wszystko, żeby do tego głosowania nie doszło – powiedział dzisiaj rano w TVN24 minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski. Ten, który spędził kilka ostatnich dni na rozpaczliwych próbach lobbowania za Jackiem Saryusz-Wolskim. Można się tylko domyślać, że owiane tajemnicą negocjacje nie wypaliły, skoro teraz rząd chce nie dopuścić do głosowania.
Taki plan, choć absurdalny, w zasadzie nie powinien zaskakiwać, bo pozostaje w zgodzie z duchem Prawa i Sprawiedliwości, z zasadą "ani kroku wstecz". Światło na plany rządu rzucił prawicowy i skrajnie podległy PiS-owi portal wPolityce.pl. Jak czytamy, w razie "próby siłowego (!) przeforsowania kandydatury Tuska na szefa Rady Europejskiej" rząd może zdecydować się na iście desperacki krok. – W takim wypadku Polska nie podpisze konkluzji szczytu. Będzie to oznaczało, że szczyt jest nieważny, bo konkluzja musi zostać podpisana przez każde z państw uczestniczących w spotkaniach – mówi informator portalu.
Innymi słowy rząd chce zerwać obrady, sprawić, aby jego ustalenia nie weszły w życie. A to już nawiązanie do najgorszych tradycji polskiego parlamentaryzmu i do zasady liberum veto. To nieprawdopodobne, ale po raz pierwszy zastosował ją poseł Władysław Siciński, a stało się to dokładnie… 365 lat temu. 9 marca 1652 roku.
I choć jest wielce wątpliwe, że PiS jest w stanie zerwać obrady, tym bardziej, że do wyboru szefa Rady Europejskiej nie jest potrzebna jednomyślność, to niepokój pojawił się. Będą potrzebne opinie prawników. Analogicznie także decyzja Sicińskiego w XVII wieku wywołała konsternację.
Efekt złego prawa
Genezy tamtej akcji posła Sicińskiego należy szukać jeszcze niemal sto lat wcześniej. W 1573 uchwalono artykuły henrykowskie, które regulowały stosunki między sejmem walnym a królami Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ich twórcy ustanowili sztywny, sześciotygodniowy czas sesji sejmowych. A ponieważ sejm zbierał się rzadko, czasu nigdy nie wystarczało.
Dlatego posłowie przez lata godzili się na prolongowanie sesji, jeśli wymagało tego dobro państwa. Aż do 1652 roku, a dokładnie 9 marca. Sejm ciągnął się od 6 stycznia, był już przedłużony. Ponieważ koniec prac nadal się nie zbliżał, posłowie myśleli nad kolejnym przedłużeniem prac. Do tego nie doszło – poseł upicki nie zgodził się na prolongatę i zastosował zasadę liberum veto. Marszałek początkowo nawet nie zauważył jego protestu, później osłupiały pod naciskiem króla przedłużył jego prace do 11 marca. Sejm miał pracować, ale jeśli poseł wróci i wycofa swój sprzeciw. Siciński nie wrócił, więc posłowie rozjechali się.
Zostali z niczym
Warto wiedzieć, że ówczesny sejm przez dwa miesiące rozstrzygnął o wielu innych sprawach. Z powodu liberum veto wszystkie ustalenia trafiły jednak do kosza, bo obrady zostały zerwane przed uchwaleniem pakietu ustaw. – Rezultatem weta Sicińskiego była decyzja izby poselskiej o niekontynuowaniu dalszych obrad. Po raz pierwszy protest jednego posła został przedłożony nad deklarację pozostałych parlamentarzystów wyrażających zgodę na prolongatę sesji. I sejm rozszedł się bez uchwał – mówił prof. Jan Dzięgielewski w wywiadzie dla Muzeum Historii Polski.
To analogia do planów PiS. Zapowiedziany szczyt Unii Europejskiej będzie bowiem dotyczył nie tylko wyboru nowego szefa. Teoretycznie, jeśli PiS nie podpisze konkluzji, także inne decyzje nie zostaną przyjęte. Do tej pory zawsze przyjmowano je jednogłośnie, na zasadzie konsensusu. Taka sytuacja to nowość, z którą będą musieli się zmierzyć prawnicy, jeśli do niej dojdzie.
Początek tragedii
Zerwane obrady z 1652 roku były niebezpiecznym precedensem. Na przestrzeni kolejnych ponad stu lat z liberum veto korzystali już wszyscy – magnaci, czasami nawet król, a także obce mocarstwa, które sowicie opłacały szlachciców za zrywanie kolejnych sejmów.
Jak informował "Dziennik Polski", dzięki pracom prof. Władysława Konopczyńskiego wiadomo na przykład, że za panowania Augusta III Sasa na 14 sejmów jedynie jeden – nadzwyczajny z 1736 roku – zakończył się przyjęciem uchwał. Król rządził Polską przez trzydzieści lat. W tym okresie Polska była praktycznie sparaliżowana.
Dlatego liberum veto przeszło do ogólnej świadomości Polaków jako droga do zniszczenia państwa. Stało się symbolem szlacheckiej korupcji i zaściankowego myślenia.
Kiedyś Litwa, dzisiaj Żoliborz
Władysław Uściński, poseł z Upity, choć przeszedł do historii jako ten, który pierwszy zerwał Sejm, być może w rzeczywistości... wcale nie był pierwszy. Z tej samej przyczyny – braku zgody na kontynuowanie prac ponad zakładany termin – miał rozejść się sejm zwyczajny w 1639 roku, a protestował Jerzy Lubomirski. Niemniej jednak tradycja, literatura i obiegowy pogląd historyczny odpowiedzialność przypisują Sicińskiemu.
W ludowych wierzeniach po swojej śmierci szlachcic pełnił wręcz rolę straszydła. Jego zwłoki wyjęto z ziemi i bezczeszczono. "Włóczono je po cmentarzach, poniewierano nimi po drogach, rzucano na progi złych ludzi" – pisał prof. Ludwik Kubala. Później ciała wcale nie złożono w ziemi. Aleksander Brückner w "Encyklopedii Staropolskiej" pisał nawet, że jego zwłok "z powodu jego postępku nie chciała przyjąć ziemia", więc ciało było złożone w szafie w zakrystii kościelnej.
O osobliwych losach szlachcica pisał w "Wykładach paryskich" Adam Mickiewicz. "Opowiadają dziwy o jego śmierci. Gdy wracał do domu, zginął od pioruna; dobra jego przeszły w obce ręce; trupa jego chowano w opustoszałej kaplicy zamkowej i do niedawna pokazywano jeszcze przyjezdnym jako osobliwość" – pisał wieszcz, który poświęcił mu również wiesz "Popas w Upicie".
Niezależnie od tego, od kogo ta droga ku zgubie Rzeczypospolitej się rozpoczęła, jest jeszcze jedna analogia w tej historii do czasów współczesnych. Otóż liberum veto Sicińskiego było wykorzystane do prywatnych rozgrywek kogoś ważniejszego, kto pozostawał w cieniu. Upicki poseł najprawdopodobniej działał na zlecenie magnata litewskiego, Janusza Radziwiłła. Hetman był przeciwnikiem króla i marzył o wielkiej buławie litewskiej, do wzięcia po śmierci hetmana Janusza Kiszki. Pierwsze liberum veto zastosowano więc w celach prywatnych.
Komu dzisiaj przeszkadza Tusk w Brukseli i kto stoi za decyzjami rządu chyba nie trzeba mówić.