Choć Amerykanie dyplomatycznie milczą, to nieoficjalnie wiadomo, że na czystki personalne w polskiej armii patrzą z zażenowaniem. Tym bardziej, że odchodzą nasi najbardziej kompetentni i doświadczeni oficerowie, z którymi współpracowali przecież dowódcy US Army i innych państw sojuszniczych. W strukturach Sojuszu Północnoatlantyckiego Polska nie ma obecnie żadnego czterogwiazdkowego generała. Żaden polski dowódca nie jest też zdolny koordynować działań sił specjalnych NATO. Cierpi nie tylko wizerunek polskiej armii, ale także jej wartość bojowa.
Na czystki w polskiej armii nakłada się także obliczony na wywołanie publicznego efektu list prezydenta do Antoniego Macierewicza. Andrzej Duda strofuje w nim szefa MON za zwłokę w obsadzie stanowisk attaché obrony w kluczowych państwach należących do Sojuszu Północnoatlantyckiego i tempie prac nad utworzeniem Dowództwa Wielonarodowej Dywizji w Elblągu.
Macierewicz odpowiada, że zarzuty prezydenta nie mają podstaw, ale zapewne taka wymiana zdań zwierzchników polskiej armii nie robi dobrego wrażenia na naszych sojusznikach z NATO. Nic dziwnego, że pojawiły się nawet plotki - na szczęście zdementowane - że Centrum Eksperckie Kontrwywiadu NATO miałoby zostać przeniesione z Polski do jakiegoś innego kraju. A już w maju w Brukseli odbędzie się kolejny szczyt Sojuszu Północnoatlantyckiego, na którym mogą zostać podjęte ważne decyzje dotyczące także Polski.
Amerykanie będą ostrożni
Czy pozycja polskich sił w NATO została zachwiana? Jak patrzą na nas sojusznicy z Sojuszu Północnoatlantyckiego? Według gen. Waldemara Skrzypczaka, byłego szefa wojsk lądowych nasza armia straciła na decyzjach Macierewicza nie tylko wizerunkowo, ale obniżyła się także jej wartość bojowa.
– Amerykanie może jeszcze nie patrzą na nas z pobłażliwością, ale na pewno z dużą ostrożnością. Dlatego, że oni dużą wagę przywiązują do tego, kogo mają za partnera. Patrzą na doświadczenie ludzi i jeżeli widzą, że odchodzą oficerowie, którzy dowodzili dywizjami czy brygadami w operacjach poza granicami Polski, a w ich miejsce przychodzą ludzie, którzy mają bardzo małe, bądź nie mają żadnego doświadczenia w dowodzeniu, to muszą być ostrożni – komentuje w rozmowie z naTemat gen. Skrzypczak.
– Nasi sojusznicy cenią ludzi sprawdzonych. A czymże innym jeśli nie sprawdzianem dla polskich żołnierzy był ich udział w misjach w Iraku, czy Afganistanie na tym najwyższym, operacyjnym szczeblu. Wielu z tych dowódców, którzy odeszli było przygotowywanych, czy wręcz szkolonych przez Amerykanów m.in. po to żeby ta współpraca była łatwiejsza. Zmiany kadrowe bardzo poważnie osłabiają nasz wizerunek, ale także wartość bojową - dodaje.
Generał Skrzypczak zwraca też uwagę, że Amerykanie myślą egoistycznie. – Skoro już mają mieć na terenie Polski wspólne dowództwo na czas wojny, to przecież nie powierzą swoich wojsk ludziom, którzy nie mają odpowiedniego doświadczenia – podkreśla.
Były dowódca wojsk lądowych nie jest w swoich spostrzeżeniach osamotniony. – To uderzenie, z którym mamy do czynienia teraz, to jest uderzenie w tych ludzi, którzy w NATO wypracowali sobie świetne relacje, mają doskonałe kontakty, a to się opiera przecież na zaufaniu – mówił niedawno w TVN24 generał Roman Polko, były szef jednostki specjalnej GROM. Podkreślił, że w tej chwili w strukturach NATO nie mamy żadnego generała na flagowym stanowisku.
Liczy się doświadczenie
Wtórował mu gen. Mieczysław Bieniek, były wiceszef w Sojuszniczym Dowództwie Transformacyjnym NATO w Norfolk w Wirginii. Tłumaczył że Amerykanie na pewno z uwagą przyglądają się zmianom w polskiej armii. – Ja ich wszystkich znam. Oni na pewno będą wyrażali swoje zdziwienie, że te zmiany odbywają się w tak szybkim tempie – komentował.
A przecież jeszcze w połowie ubiegłego roku Polska organizowała szczyt NATO i odtrąbiono to jako wielki sukces rządu i szefa MON Antoniego Macierewicza. Mieliśmy stanąć na szpicy wschodniej flanki Sojuszu. Chwilę później najważniejsi politycy PiS witali nad Wisłą z wielkimi honorami amerykańskich żołnierzy.
Wiadomo, że Polska do NATO wniosła nie tylko strategiczne położenie geograficzne. Czy inne walory polskiej armii ucierpiały przez decyzje Macierewicza? – Na pewno decyzje szefa MON wywołały pewną wstrzemięźliwość w podejściu do polskiej armii ze strony sojuszników. Oni są trochę zdezorientowani tym, co się u nas dzieje. Wyobrażam sobie, że zajmują pozycję wyczekującą. Spodziewają się wyjaśnienia sytuacji związanej z nowymi dowódcami – ocenia w rozmowie z naTemat gen. Stanisław Koziej, były wiceszef MON i były szef BBN, a także jeden z autorów polskiej doktryny obronnej lat 90.
- Musi minąć jakiś czas zanim te relacje, kontakty między nowymi generałami, dowódcami zostaną nawiązane. To jest okres pauzy w kontaktach. Bo przecież chodzi nie tylko o generałów i nowych dowódców, ale także szereg innych działań ministra, które są dosyć dziwne dla naszych sojuszników. Już nie chcę się znęcać nad tymi słynnymi mistralami za dolara. Ale generalnie chodzi o wypowiedzi Antoniego Macierewicza, które nie znajdują później pokrycia w faktach – dodaje.
Gen. Koziej mimo wszystko chwali Polaków w strukturach NATO, na czele z generałem Andrzejem Fałkowskim – polskim przedstawicielem wojskowym przy Komitetach Wojskowych NATO i Unii Europejskiej w Brukseli.
Bez kluczowych stanowisk w NATO
Inny wysoki rangą wojskowy i ekspert pytany o obecny polski stan kadrowy w strukturach NATO, odpowiada, że nie jest on zadowalający. – W strukturach NATO znajduje się przede wszystkim Komitet Wojskowy. Mamy tam przedstawiciela, ale sam komitet dla sprawności operacyjnej NATO ma niezbyt istotne znaczenie. Jest poza tym dowództwo strategiczne na Europę, i tam w istocie nie zajmujemy żadnego kluczowego stanowiska. Natomiast na poziomie operacyjnym mamy sztab wielonarodowego Korpusu Północno-Wschodniego w Szczecinie i tam są cały czas godni oficerowie – tłumaczy.
Tygodnik "Polityka” przypomniał ostatnio, że kilka lat temu Amerykanie bezpośrednio próbowali interweniować w polskie sprawy obronne. Chodziło o plany reformy systemu kierowania i dowodzenia, które w ówczesnym kształcie miały likwidować Dowództwo Wojsk Specjalnych.
Paradoksalnie, znaczenie może mieć zamieszanie na amerykańskich szczytach władzy i brak zainteresowania Polską w tamtejszej administracji. W każdym razie najwyżsi dowódcy US Army omijają Polskę szerokim łukiem. Nawet nowy amerykański sekretarz obrony Jim Mattis, przebywający w lutym przez kilka dni w Europie nie znalazł czasu, by spotkać się w Polsce z szefem MON.
Amerykanie nie czepiają się być może także dlatego że "na papierze” wszystko jest w porządku. Polska przeznacza 2 proc. PKB na armię, ponad 20 proc. z tego idzie na jej modernizację, ogłosiliśmy powiększenie potencjału kadrowego sił zbrojnych o połowę i nie zapominamy o międzynarodowych zobowiązaniach, nie tylko w ramach NATO.
Przed szczytem Sojuszu
Pod koniec maja w Brukseli odbędzie się jednak kolejny szczy NATO i już nie musi być tak różowo. – Naszym celem głównym jest potwierdzenie decyzji szczytu w Warszawie jako decyzji trwałych. Chodzi o to, żeby one były uznane przez cały Sojusz - wzmocnienie wschodniej flanki - za trwałą zdolność NATO do zwiększonej obrony naszej części Sojuszu, żeby ta kolektywna obrona była rzeczywiście obroną wspólną – tłumaczył we wtorek PAP prezydencki minister Krzysztof Szczerski.
– Oferta polska, żeby dowództwo wzmocnionej obecności NATO na wschodniej flance, było w Polsce, jest aktualna – podkreślił Szczerski.
Czy sojusznicy Polski w NATO będą wyrozumiali dla polskiego rządu obserwując to, co robi Macierewicz? – NATO zawsze było politycznie poprawne. Ale dla naszych sojuszników to, co się dzieje w polskim wojsku jest wyraźnym sygnałem, by zwrócić szczególną uwagę na tych, którym będzie się powierzało odpowiedzialność za dowodzenie w ramach struktur Paktu – podkreśla gen. Skrzypczak.