
"Przecież pan zawdzięcza całą karierę komunistom, bratał się pan z nimi, właził im pan w d..." Krzysztof Penderecki spurpurowiał. Jak autor widmo, który nie powinien zadawać trudnych pytań (po co płacić komuś za dyskomfort rozmowy?) i nie jest też dziennikarzem śledczym, ma czelność odzywać się w ten sposób?! W dodatku pod jego własnym dachem?! Kompozytor wstał, oparł się o stół i zaczął mówić: ile dobrego zrobił dla opozycji, że pisał dla kardynała Wyszyńskiego... "To hipokryzja, listek figowy, działał pan na dwa fronty" – usłyszał w odpowiedzi i dał się podpuścić. Po kwadransie bezczelny ghostwriter odetchnął z ulgą – wiedział, że wszystko to, co przed chwilą padło z ust kompozytora, wystarczy, by napisać o nim dobrą książkę. I nie pomylił się: "świat rzucił się na Pendereckiego" – stwierdził po latach autor "Pasji".
"Ja biorę 150 złotych za stronę maszynopisu. Za Leppera dostałem 40 tysięcy. Teraz piszę autobiografię biznesmena z pierwszej polskiej ligi. Więc podniosłem stawkę do 300 złotych za stronę. Za książkę o bioenergoterapeucie Nowaku zarobiłem też 40 tysięcy, ale dolarów. Za Olbrychskiego dostałem na dwa nowe samochody. Nieźle mi też poszło na Pendereckim, bo wydawca nie wierzył, że ktoś zechce ją przetłumaczyć, i tak napisał umowę, że prawa do tłumaczeń dostaną ghostwriterzy" – mówi Przemysław Ćwikliński magazynowi Poranny.pl. Kiedy wypowiedział te słowa (niemal 7 lat temu), był jednym z kilku, może kilkunastu ghostwriterów w Polsce. Dziś jest ich nieco więcej, a stawki za książkę zależą od wielu czynników.
Ania jest byłą dziennikarką jednej z największych polskich spółek wydawniczych. Jeszcze w czasach współpracy ze wspomnianą spółką dostała bardzo ciekawą ofertę od pewnego wydawnictwa. 15 tys. zł za 10-rozdziałowy przewodnik turystyczny po Włoszech. Temat był wdzięczny – miasteczka-perełki, których do tej pory nie odkryli turyści (Ania również) – a termin krótki. – W trzy tygodnie miałam nie tylko opisać dane miejsca, które z założenia miały być nieznanymi mieścinami, polecić najlepsze knajpki i wymienić zabytki, ale też zdobyć "własne" zdjęcia. Prawie niewykonalne, ale wizja napisania tak ciekawego przewodnika pod swoim nazwiskiem za niezłe pieniądze była dla mnie bardzo kusząca – opowiada Ania.
Nie tylko ze względu na prawo, ale również wiarygodność w oczach potencjalnych zleceniodawców, anonimowość jest warunkiem koniecznym. Do takiego wniosku doszedł m.in. inny z czołowych polskich autorów widmo, Jerzy Andrzejczak. Po latach od ujawnienia swego nazwiska przyznał, że "trzeba było zostać duchem, jak przez ostatnich 20 lat". Ujawnienie poskutkowało sławą, a ta jest odwrotnością dyskrecji, która powinna być naczelną cechą każdego ghostwritera – Andrzejczak wyznał w programie "Cztery pory roku" radiowej jedynki, że dostaje znacznie mniej zleceń niż gdy pozostawał anonimowy. W swej karierze miał okazję "być" m.in. Danutą Wałęsą i Adamem Małyszem.
Mimo że oficjalnie wiadomo, że ghostwriting to wyłącznie narzędzie marketingu, zdaje się, że zleceniodawcy wciąż nie odrobili lekcji i nie wiedzą, że narzędzie to można różnie wykorzystać – mówi Marek. - Jednym z nielicznych przypadków, w których potencjał ghostwritingu został w pełni wykorzystany, jest książka o Danucie Wałęsie. Tak ona, jak i sama historia przekonała czytelników nie skandalem, lecz szczerością wyznań, historią oddartą z lukrowanych opisów. Była przekonująca i dlatego traktuje się ją jak wartością literaturę, źródło faktów, nie historię pełną pustego patosu – dodaje.
Napisz do autorki: ewa.bukowiecka-janik@natemat.pl
