– To jest do rozważenia, żeby 10 kwietnia zrobić dniem wolnym od pracy. Trzeba godnie obchodzić ten dzień – powiedział poseł PiS, Marek Suski, który chciałby świętować rocznicę katastrofy smoleńskiej. Polityk znany głównie z dopytywania o nazwisko carycy Katarzyny, sonduje reakcję społeczną na pomysł, który byłby ukoronowaniem nekropolityki PiS. Nic tak nie ożywia partii rządzącej, jak trupy kolegów.
Godne obchodzenie rocznicy katastrofy smoleńskiej? Ten pociąg już dawno opuścił peron - znak do odjazdu dało jeszcze w 2010 r. samo Prawo i Sprawiedliwość. Pisanie o trupach nie przystoi? Proszę wybaczyć, ale zbyt długo chodzono na paluszkach obok cyników, którzy z zapałem rozgrzebują groby i ryją w zbiorowej pamięci. Teraz zbieramy zatrute owoce.
Istnieją jeszcze enklawy normalności, w których można po ludzku wspomnieć zmarłych i pochylić głowę w milczeniu - to prywatne wizyty na cmentarzu, spotkania bliskich ofiar. Jednak partia rządząca porwała katastrofę, by zrobić z niej zamach na przyzwoitość i zdrowy rozsądek, czyli swój mit założycielski. Uświęcenie 10 kwietnia ma być kropką nad i.
Ideę rzuconą przez posła Suskiego od razu podchwycili internauci. Niektórzy już snują plany wiosennego grillowania lub wycieczek rowerowych, inni po prostu cieszą się dodatkowym dniem wolnym od pracy. Znaleźli się też obrotni, którzy trzymają kciuki za to, by parlamentarzyści ustanowili święto zarówno 10 kwietnia (Smoleńsk) i 14 kwietnia (chrzest Mieszka I), by móc brać co roku "długi weekend smoleński". Inni wzywają PiS do pójścia na całość i danie Polakom wolnego każdego dziesiątego dnia miesiąca. Wszak pisowskie wiece pod Pałacem Prezydenckim to "element dziedzictwa narodowego"!
Ten czarny humor to próba oswojenia bezwzględnej nekropolityki PiS. Polityki sekciarskiej, będącej mieszanką katolicyzmu i lotnictwa (ale przy tym mniej sympatycznej niż kult cargo), zasilanej bredniami zamachowymi członków PiS i apelami smoleńskimi, doprawianymi regularnymi ekshumacjami. Gnijące, zmasakrowane, rozczłonkowane ciała nie zaznają spokoju - aby z wyborców zrobić wyznawców, PiS jest gotowy na wszystko.
Pomocną dłoń PiS-owi podają hierarchowie Kościoła rzymskokatolickiego - to eksperci, bo ich organizacja ma tysiące lat doświadczeń w marketingu śmierci (nawet ich logo to mężczyzna umierający na narzędziu tortur, jakim był krzyż). Część księży umacnia niegodne szaleństwo tworząc smoleńskie groby Jezusa i głosząc "zamachowe" kazania. Nie mogliby tak łatwo robić ludziom wody z mózgu, gdyby Polacy zamiast katechezy mieli lekcje fizyki.
Lubimy czcić rzezie, masakry i hekatomby, jakimi były nasze nieudane powstania, ale zrobienie 10 kwietnia dniem wolnym od pracy byłoby pójściem o krok dalej. Stałoby się narodowym świętowaniem naszej własnej głupoty, bo do katastrofy w Smoleńsku doprowadziliśmy sami wieloma zaniedbaniami, w tym zgodą na pomiatanie pilotami przez polityków. Równie dobrze moglibyśmy świętować rocznice wypadków drogowych i stłuczek elity PiS, której politycy na naszych oczach igrają z losem łamiąc procedury, tak jak ich poprzednicy robili kiedyś podczas lotów. Nikt nie zabroni nam traktować Nagrody Darwina jak orderu, pytanie tylko: po co?
"Po trupach do celu" to metoda na to, by dzięki katastrofie zrobić biznes: partyjny (notowania popularności), medialny (jak związane z PiS-em gazety, bezwstydnie rozpowszechniające największe bzdury) lub osobisty, jak rodziny części ofiar, upominający się wielokrotnie o milionowe odszkodowania, dla których śmierć bliskich stała się sposobem na życie. Dla zbyt wielu osób szaleństwo wokół Smoleńska oznacza przelewy na konto, by mogli z niego zrezygnować. Smoleńscy śmierciożercy są śmierciożercami z wyrachowania. Budują cywilizację śmierci, bo to im się opłaca.