
Popełniamy poważny błąd, utrzymując dualizm w systemie zarządzania sferą obronności kraju – powiedział Bronisław Komorowski 2 kwietnia 1997 roku, czyli dokładnie 20 lat i 4 dni temu. Połączone izby parlamentu przyjęły wtedy konstytucję, która zakładała podział kompetencji w kwestiach wojskowych między prezydentem a ministrem obrony narodowej. Sam przyszły prezydent powiedział jeszcze kilka słów, które idealnie odzwierciedlają obecną sytuację polityczną w Polsce.
W moim przekonaniu tworzymy sytuację, która może - nie musi, ale może - być zachętą do powtórzenia obiadu drawskiego (chodzi o słynną wizytę na poligonie Lecha Wałęsy z 30 września 1994 roku, gdzie w trakcie obiadu razem z wojskowymi generałami opowiedział się przeciwko szefowi MON Piotrowi Kołodziejczykowi, co zakończyło się jego dymisją – red.). Być może przeoczyliśmy jedną sprawę, która sygnalizowała, że w tę stronę pójdą zmiany proponowane przez urząd prezydencki.
Polityk zauważył również, że wojskowi mogą w takiej sytuacji dążyć do znalezienia się w obozie "tego silniejszego". – (...) będzie naturalne dążenie wszystkich struktur dowódczych do tego, aby orientować się na tę instytucję państwową, na tę osobę, która jest źródłem awansów, która rozdaje najwyższe funkcje w państwie. Taka jest natura każdej armii, każdej struktury dowódczej na świecie. Ten, kto daje awanse generalskie, ten, kto rozdziela funkcje, jest źródłem władzy w wojsku – tłumaczył ówczesny poseł.
– Rozwiązania tutaj proponowane, w moim przekonaniu, stanowią zarzewie przyszłych konfliktów (!) i trudności głównie odczuwanych w sferze obronności, a więc na żywym ciele Wojska Polskiego – zakończył swoje przemówienie Komorowski. To się nazywa wyczucie.
Napisz do autora: piotr.rodzik@natemat.pl
