
Na bombardowania nikt nie reagował
Bardzo szybko zareagował na to Donald Trump, Polska też zresztą go poparła, w wielu domach odżyła dyskusja o Syrii. Tak, jakby świat nagle się obudził, że Syria nie kończy się tylko na Aleppo. Przypomnijmy, ta wojna trwa już od sześciu lat. Pochłonęła już ponad pół miliona ofiar śmiertelnych. 6 milionów ludzi uciekło z kraju, kolejne dwa miliony koczuje gdzieś przy granicy. A w kraju ciągle trwają bombardowania, ostrzał, i jedno wielkie piekło, gdzie mordy – jak alarmuje ONZ – stały się codziennością.
Bo tragedia nie dzieje się tylko w Aleppo. W całej wschodniej Syrii nie da się żyć. – Bomby spadają na stacje uzdatniania wody i szpitale. Reżim za wszelką cenę chce przejąć kontrolę nad całym krajem i doprowadzić do wygnania ludzi. Tylko od początku tego roku kilkanaście razy użył broni chemicznej. Wcześniej było jednak zarządzenie, żeby nie robić tego na masową skalę, by społeczność międzynarodowa się nie dowiedziała. Znaleziono dokumenty, które to potwierdzają – twierdzi Masri.
Aleppo jest ważne, ale nie jest całą Syrią. Nie pokazuje całego zła, które w tym kraju się dzieje. – Reżim chce przejąć kontrolę nad całym krajem i żeby nie wywołać wielkiej, międzynarodowej reakcji, podzielił operację na etapy. Pierwszym było Aleppo. Teraz mamy Idlib i miasto Dera na południu kraju – mówi Syryjczyk.
Jak się dziś żyje w Syrii? Samer Masri opowiada o wioskach, gdzie oprócz skrajnej biedy jakoś daje się żyć. Gorzej jest w miastach. Nie tylko z powodu bomb. – Nie ma prądu, nie ma wody, nie działają szkoły. Lekcje odbywają się np. przez godzinę w piwnicach. Tam, gdzie nie ma policji, działają lokalne, bandyckie grupy. Są porwania i samosądy, ściąganie haracze, handlowanie ludzkimi organami – mówi.
Napisz do autorki : katarzyna.zuchowicz@natemat.pl