W niektórych szkołach już wiadomo, kto straci pracę, a kto zostanie. Pełne dane będą zapewne w maju. Ale wielu nauczycieli nie zamierza czekać na złą wiadomość – odchodzą sami. W niektórych gimnazjach wręcz powstaje problem: kto ma uczyć w wygaszanej szkole.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Kto będzie najbardziej poszkodowany? Oczywiście uczniowie z przełomowych roczników. Niepewność odczuwają ci, którzy zaczną naukę "po nowemu", czyli pójdą do VII klasy podstawówki. Ale nie do pozazdroszczenia jest też los tych, którzy jako ostatni ukończą "wygaszane" gimnazja. Choćby dlatego, że w kończących żywot szkołach w ostatnim czasie ubywa nauczycieli.
Przesądzony los
Bo po co mają czekać, aż zostaną wyrzuceni z pracy? Już w styczniu pisaliśmy o nasilającym się zjawisku "zniknięcia na rok", by przeczekać największą falę zwolnień. Kilka telefonów do paru szkół w różnych zakątkach Polski pozwala się przekonać, że teraz to zjawisko nasiliło się jeszcze bardziej – wielu nauczycieli decyduje się na urlop na poratowanie zdrowia (choć nie daje to gwarancji zatrudnienia). I łatwo się zorientować, że chaos nasila się coraz mocniej.
– Jedna nauczycielka uprzedziła mnie, że pójdzie na urlop na poratowanie zdrowia; jedna osoba odchodzi na emeryturę i dwie kolejne odchodzą do szkoły podstawowej – tłumaczy w rozmowie z naTemat dyrektor Gimnazjum nr 16 w Łodzi, Witold Młynarczyk. Szkoła ta w ubiegłym roku wygrała w głosowaniu na "Najfajniejszą szkołę gimnazjalną". W tym roku też ubiega się o to wyróżnienie.
Dyrektor Młynarczyk przyznaje, że w przypadku dwóch nauczycielek miałby problem z zapewnieniem im pełnego wymiaru godzin od nowego roku szkolnego. Natomiast w jednym to on będzie musiał poszukać do pracy kogoś nowego. A może nie być łatwo – nie każdy będzie chciał przyjść do pracy w gimnazjum, którego los jest przecież przesądzony.
"Gimnazjum to umieralnia"
W Łodzi sytuacja jest trudna podwójnie – i ze względu na poważniejsze niż w innych miastach problemy demograficzne, i z powodu wyjątkowego zamieszania z siatką szkół. Władze miasta proponowały wygaszenie 11 gimnazjów, z powodu biurokratycznych przepychanek zlikwidowane zostaną wszystkie. Dlaczego? Bo kurator oświaty nie zaakceptował tych propozycji, a władze miasta od jego decyzji odwołały się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Efekt jest taki, że ostatecznych decyzji można się spodziewać dopiero od następnego roku szkolnego.
"Gimnazjum to umieralnia" – mówi jedna z nauczycielek dziennikarce lokalnego dodatku "Gazety Wyborczej". A dyrektor Gimnazjum nr 43 Izabela Kowalczyk przyznaje, że na jej biurko w ostatnim czasie trafiło aż 16 wniosków o przeniesienie do szkoły podstawowej.
Dyrektor łódzkiego Gimnazjum nr 16 w rozmowie z naTemat zwraca uwagę na inny problem – powstającej kategorii "nauczycieli objazdowych". Będzie bowiem sporo takich osób, które w różnych szkołach będą "odbębniać" po parę lekcji tygodniowo, aby cokolwiek zarobić. – W mojej szkole kilku nauczycieli będzie musiało uzupełniać etaty w innych placówkach, niektórzy będą pracować jednocześnie w trzech szkołach – przyznaje Witold Młynarczyk.
Tu 2 godzinki, tam 3 godzinki
Ten problem nie dotyczy wyłącznie Łodzi. W innych miastach nauczycielom też przyjdzie biegać od szkoły do szkoły. Kilka dni temu aż 10 ogłoszeń o pracę zamieściło w serwisie Mazowieckiego Kuratorium Oświaty jedno z gimnazjów w Otwocku. Szkoła zostanie od września przekształcona w podstawówkę i dlatego będzie potrzebowała dodatkowych nauczycieli. Jednak, gdy się przyjrzymy, ile godzin pracy oferuje przyszłym nauczycielom, możemy sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała ich praca.
Jak ułożyć plan lekcji? Jak dopasować obowiązki w jednej, drugiej i trzeciej szkole? To w sierpniu będzie nie lada wyzwanie i we wszyskich gimnazjach, i w każdej podstawówce.
"Czekamy na tajfun"
Dyrektor stołecznego Biura Edukacji Joanna Gospodarczyk w rozmowie z naTemat zapewnia, że miasto zrobiło wiele, aby przygotować dyrektorów i nauczycieli na chaos, jaki nadciąga do szkół wraz z reformą.
– Wszystkich dyrektorów przeszkoliliśmy w zakresie prawa pracy. Co roku przekazujemy pulę pieniędzy na doskonalenie i dokształcanie się nauczycieli. W priorytetach mamy zapisaną edukację wczesnoszkolną i nauczycieli przyrody, którzy po zmianach będą mieli problem (od piątej klasy podstawówki przyroda ma zostać zastąpiona geografią, biologią, fizyką i chemią – przyp. red.). Wiemy, że wszyscy dyrektorzy będą się starali dawać nauczycielom tzw. zmniejszone wymiary, żeby postępować solidarnie i ratować etaty – wyjaśnia dyrektor Gospodarczyk. Przyznaje, że dopiero pod koniec maja będzie jasność, ilu nauczycieli trzeba będzie zwolnić i podkreśla, że w Warszawie i tak jest pod tym względem nieźle.
– Czekamy na tajfun – podsumowuje szefowa Biura Edukacji. Co będzie tym tajfunem? Arkusze organizacyjne, jakie przygotują dyrektorzy szkół. To na ich podstawie będzie wiadomo, dla ilu nauczycieli od września pracy nie będzie. Kłopot w tym, że dodatkowy problem stanowią same arkusze.
A minister Anna Zalewska powtarza swoją mantrę, że reforma jest dobrze przygotowana.
Ludzie, którzy szukają pracy teraz, są święcie przekonani, że nie znajdą jej za rok. Nie obwiniam ich. Jako dyrektor jestem między młotem a kowadłem. Z jednej strony rozumiem, że szukają pracy, bo za dwa lata gimnazjum już nie będzie, ale z drugiej muszę zapewnić uczniom poziom nauczania. A dzieci, które nie są winne tego, że wchodzi reforma edukacji, będą najbardziej poszkodowane.
"Gazeta Wyborcza"
JOANNA GOSPODARCZYK
Dyrektor Biura Edukacji miasta stołecznego Warszawy
W Warszawie nie jest tak źle, jak w wielu innych dużych miastach. U nas na szczęście pod względem demograficznym sytuacja jest optymistyczna, w podstawówkach mamy dużo dzieci. I w Warszawie nie wygaszamy żadnego gimnazjum, wszystkie zostaną przekształcone w inne szkoły.