
W niektórych szkołach już wiadomo, kto straci pracę, a kto zostanie. Pełne dane będą zapewne w maju. Ale wielu nauczycieli nie zamierza czekać na złą wiadomość – odchodzą sami. W niektórych gimnazjach wręcz powstaje problem: kto ma uczyć w wygaszanej szkole.
Bo po co mają czekać, aż zostaną wyrzuceni z pracy? Już w styczniu pisaliśmy o nasilającym się zjawisku "zniknięcia na rok", by przeczekać największą falę zwolnień. Kilka telefonów do paru szkół w różnych zakątkach Polski pozwala się przekonać, że teraz to zjawisko nasiliło się jeszcze bardziej – wielu nauczycieli decyduje się na urlop na poratowanie zdrowia (choć nie daje to gwarancji zatrudnienia). I łatwo się zorientować, że chaos nasila się coraz mocniej.
W Łodzi sytuacja jest trudna podwójnie – i ze względu na poważniejsze niż w innych miastach problemy demograficzne, i z powodu wyjątkowego zamieszania z siatką szkół. Władze miasta proponowały wygaszenie 11 gimnazjów, z powodu biurokratycznych przepychanek zlikwidowane zostaną wszystkie. Dlaczego? Bo kurator oświaty nie zaakceptował tych propozycji, a władze miasta od jego decyzji odwołały się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Efekt jest taki, że ostatecznych decyzji można się spodziewać dopiero od następnego roku szkolnego.
Ludzie, którzy szukają pracy teraz, są święcie przekonani, że nie znajdą jej za rok. Nie obwiniam ich. Jako dyrektor jestem między młotem a kowadłem. Z jednej strony rozumiem, że szukają pracy, bo za dwa lata gimnazjum już nie będzie, ale z drugiej muszę zapewnić uczniom poziom nauczania. A dzieci, które nie są winne tego, że wchodzi reforma edukacji, będą najbardziej poszkodowane.
Ten problem nie dotyczy wyłącznie Łodzi. W innych miastach nauczycielom też przyjdzie biegać od szkoły do szkoły. Kilka dni temu aż 10 ogłoszeń o pracę zamieściło w serwisie Mazowieckiego Kuratorium Oświaty jedno z gimnazjów w Otwocku. Szkoła zostanie od września przekształcona w podstawówkę i dlatego będzie potrzebowała dodatkowych nauczycieli. Jednak, gdy się przyjrzymy, ile godzin pracy oferuje przyszłym nauczycielom, możemy sobie wyobrazić, jak będzie wyglądała ich praca.
Dyrektor stołecznego Biura Edukacji Joanna Gospodarczyk w rozmowie z naTemat zapewnia, że miasto zrobiło wiele, aby przygotować dyrektorów i nauczycieli na chaos, jaki nadciąga do szkół wraz z reformą.
W Warszawie nie jest tak źle, jak w wielu innych dużych miastach. U nas na szczęście pod względem demograficznym sytuacja jest optymistyczna, w podstawówkach mamy dużo dzieci. I w Warszawie nie wygaszamy żadnego gimnazjum, wszystkie zostaną przekształcone w inne szkoły.
