
– Fala uderzeniowa, o której informuje podkomisja smoleńska nie została nigdzie zarejestrowana, a powinna, gdyby miała miejsce. Chociażby odgłos wybuchu w rejestratorze głosów w kokpicie. Jak również musiałby zostać odnotowany wzrost ciśnienia w kabinie. Nic takiego nie było – tak do ustaleń podkomisji smoleńskiej, która m.in. ożywiła teorię o wybuchu na pokładzie Tu-154, odniósł się dr Maciej Lasek, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
REKLAMA
Dziś, w 7. rocznicę katastrofy smoleńskiej, swoje ustalenia zaprezentowała tzw. podkomisja smoleńska powołana przez Prawo i Sprawiedliwość przy Ministerstwie Oborony Narodowej. Z ustaleń tych wynika m.in., że na pokładzie Tupolewa musiało dojść do wybuchu, a "prawdopodobną przyczyną eksplozji był ładunek termobaryczny inicjujący silną falę uderzeniową".
Inne zdanie na ten temat ma dr Maciej Lasek. Na antenie Polsat News wyjaśnił, dlaczego nie zgadza się z ustaleniami komisji. – Również świadkowie czekający na samolot nie zeznali, żeby słyszeli wybuch albo odczuli coś w rodzaju fali uderzeniowej – podkreślił w programie "Graffiti popołudniowe". Lasek odniósł się także do zaprezentowanej przez podkomisję tezy, iż jedno ze skrzydeł Tu-154M zaczęło rozpadać się już w powietrzu. Bo zdaniem ekspertów Antoniego Macierewicza, potwierdza to fakt, iż jeden z odłamków leżał daleko przed brzozą, w którą uderzył Tupolew i rzekomo nie mógł tam trafić po uderzeniu w drzewo. Naukowiec punktował, że "opinia publiczna jest wprowadzana przez podkomisję w błąd", ponieważ przed brzozą znaleziono jeden element samolotu.
źródło: Polsat News
