Wszyscy ci, którzy spodziewali się, że lada dzień poznamy nazwisko nowego trenera kadry, mogą się nie lada zdziwić. Michał Pol, dziennikarz sport.pl, sugeruje na swoim blogu, że w eliminacjach do mistrzostw świata w 2014 roku polską reprezentację może poprowadzić nie Fornalik, Nowak czy Skorża, ale … Franciszek Smuda.
Sam Smuda ostatnio regularnie odwiedza media. Niby zapowiada odejście, ale też przemyca pewną treść między wierszami. Udzielił wywiadu "Wydarzeniom" Polsatu. Narzekał, że dano mu mało czasu, że nie miał wystarczających możliwości, by zespół wytrenować. Dwa i pół roku to mało czasu? A mówi to człowiek, który warunki otrzymał wspaniałe. Wysokie zarobki, świetne ośrodki na zgrupowaniach, do tego wszystko lub niemal wszystko dopięte na ostatni guzik. A jednak klapa. Do tego gra Polaków, w której ciężko było dopatrzyć się jakiegoś stylu, przemyślanej taktyki, czegoś co mogłoby mieć stempel z podpisem "Smuda". Większość drużyn na Euro zdołała coś wypracować, a czasu miały nie więcej niż Polska.
Przegrać można różnie
Kolejne słowa Smudy: "Trenerom trzeba dać popracować. Część trenerów zespołów, które odpadły z Euro, przedłużyło swoje umowy o dwa lata, do mistrzostw świata w Brazylii". Tu znów należy się krótkie wytłumaczenie. Umowę przedłużył np. trener Ukraińców Oleg Błochin. Tyle tylko, że on zdobył 3 punkty, wygrał jeden mecz. A Ukraina była w grupie ze Szwecją, z Francją i Anglią. Nawet jak przegrywała dwa następne mecze, czyniła to w stylu godnym. Ten współgospodarz wstydu nie przyniósł. Błochin miał pecha. Gdyby jego chłopcy trafili do grupy A, pewnie by ją wygrali. A potem kto wie, czy nie postawiliby się Portugalii. To tylko pokazuje, że przegrać można różnie.
Zgadzam się z argumentem Michała Pola, że, jeżeli chodzi o ewentualnych polskich następców, nie mamy wielkiego pola manewru. Skorża? W kompromitującym stylu przegrał z Legią mistrzostwo. Fornalik? Jako samodzielny trener nie prowadził jak dotąd żadnego wielkiego polskiego klubu. Engel? Następną kandydaturę proszę. Nawałka? Ma charyzmę, prowadził już Wisłę Kraków, ale wielkich sukcesów z nią nie odnosił. W zasadzie każda z tych kandydatur ma jakąś wadę, poważną.
Fragment tekstu Michała Pola
z jego bloga:
Zastanawiam się czy w PZPN nie idzie gra właśnie na pozostawienie Smudy dalej na stanowisku. To rozwiązanie najbardziej pasowałoby Grzegorzowi Lato, który podkreśla swoją przyjaźń ze Smudą, ale z powodu braku awansu nie mogło zostać zastosowane automatyczne. Stąd poszukiwania następcy, nazwiska potencjalnych kandydatów, przecieki o uznanych, ale wyliniałych cudzoziemcach. A tak naprawdę jak zapowiada Engel na zarządzie stanie sugestia, żeby Smuda pozostał na stanowisku.
Nowak, ewentualnie Probierz
Mateusz Borek ma rację, mówiąc, że jest jeden dobry kandydat. Nazywa się Piotr Nowak, grał w piłkę w Niemczech, w polskiej reprezentacji, a ostatnio jako trener z sukcesami pracował w USA. Ma inną, amerykańską mentalność. Wątpliwe jednak, by PZPN na niego postawił. Przecież on nie jest swój, nie zna układów. Nie jest jednym z nich, więc możliwe, że wzorem Leo Beenhakkera zacząłby związek krytykować i mówić o jasnej stronie księżyca. Innej, sensownie zorganizowanej piłce. Jeżeli nie Nowak to kto? Ja z Polaków widziałbym jeszcze Michała Probierza, zdając sobie sprawę, że ten pomysł też nie jest wolny od wad.
Tylko czy nie jest przypadkiem tak, że kogo by trenerem nie zrobić, i tak byłoby lepiej? Andrzej Iwan stwierdził niedawno, że w grze Polaków taktyki nie uświadczył, a Michał Listkiewicz nazwał grany przez nas futbol archaicznym i takim sprzed 30 lat. Do tego piłkarze, którzy - to tajemnica poliszynela - przyzwyczajeni do swoich kompetentnych trenerów klubowych, tu byli lekko zniesmaczeni tym, co od selekcjonera słyszeli. Po meczu z Grecją Smuda mówił na konferencji, że jego chłopcy nie wytrzymali napięcia a siedzący tuż obok Robert Lewandowski miał minę, która wyrażała coś w stylu: "Człowieku, tego się nie mówi. Nawet jak tak uważasz". Połączenie złości i politowania.
Grzegorz Lato
o tym co dalej z trenerem Smudą:
Smuda jak trener Hiszpanów
Cała ta sprawa Smudy pokazuje też, jak mylące w piłce nożnej mogą być statystyki. Pol pod koniec swojego wpisu (pół żartem, pół serio, ale jednak) powołuje się na swojego znajomego, zwolennika selekcjonera, który napisał na Twitterze, że tak naprawdę Smuda w ciągu 2,5 roku pracy przegrał tylko jeden mecz o punkty. Ten ostatni grupowy, z Czechami. Dodając, że tak naprawdę taki sam bilans ma trener Hiszpanów Vicente Del Bosque. Człowiek, który w tym czasie zdobył mistrzostwo świata w RPA a i teraz jest dwa mecze od mistrzostwa Europy. Jeden z najbardziej cenionych trenerów świata.
Ja jednak wolę inną statystykę dotyczącą reprezentacji Smudy. Prowadzi ją od 2,5 roku. Z drużynami - finalistami Euro 2012 - mierzył się jedenaście razy. Najpierw osiem meczów towarzyskich. Ile wygranych? Zero. Cztery remisy i cztery porażki. Podział punktów z Ukrainą, Grecją, Niemcami i Portugalią. W plecy od Danii, Hiszpanii, Francji i Włochów. A przecież na tego typu mecze my się spinaliśmy, a rywale - Portugalczycy, Francuzi, Niemcy - traktowali je mniej lub bardziej ulgowo. Portugalczycy bardziej, Niemcy mniej.
Tekst po meczu z Czechami
z serwisu weszlo.com:
Są pozytywny z tej sportowej kompromitacji. Potwierdziło się, że w sporcie nie ma dróg na skróty, nie ma miejsca na uciekanie w oszustwo. Co dali ci byli reprezentanci Niemiec do lat 21, co dali Francuzi? Fakty są bezlitosne. Nic. Nie dali ani jednego zwycięstwa, za to zapewnili – jako członkowie ekipy – ostatnie miejsce
Choć to też może być argument "smudowców". Już widzę jak jeden z drugim mówią: "Zobaczcie kto jest w półfinałach. Cztery najlepsze zespoły. Przecież my z każdym z nich graliśmy i dwa nas nie pokonały w tych meczach".
Po meczach towarzyskich był turniej. Remis, remis, porażka. W grupie, o której od dłuższego czasu mówi się, że była grupą śmiechu. I była. Przez to, że tak a nie inaczej ją rozlosowano widzowie na całym świecie obejrzeli dwa jednostronne ćwierćfinały. Czechów, biegających w drugiej połowie bezradnie za Portugalczykami i Greków, którzy z Niemcami nie mieli żadnych szans.
Bunkier? Czy raczej rozpadający się dom?
Smuda co prawda unosi się honorem, mówi w wywiadach, że jest gotów skończyć swą pracę z reprezentacją. Ale zaraz potem dodaje, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Że ta kadra wciąż ma duży potencjał. Że nie zostawia rozebranego domu, z odpadającym francuskim tynkiem i nieszczelnymi niemieckimi oknami. Wręcz przeciwnie, budowla jest rzekomo twarda jak bunkier.
Nie wiem, być może pozazdrościł Grzegorzowi Lacie, który w listopadzie zapowiadał odejście, a teraz stwierdził, że ze wszystkim poczeka do październikowych wyborów. Być może pomyślał coś w stylu: "Jeśli uda się prezesowi, to może mnie też". Być może jest już w PZPN jakiś cwany plan by Smuda na stanowisku pozostał. Już na jesieni zaczynają się eliminacje do mistrzostw świata. Grupę mamy łatwą, nawet bardzo łatwą. Pierwszy mecz w Czarnogórze, z rywalem, któremu do potentatów daleko. Do tego Anglia, najsłabsza od niepamiętnych czasów. I Ukraina - solidna jako zespół, ale bez dawnych gwiazd.
Wyobraźmy sobie piłkarza, potykającego się o własne nogi, którego ściąga się do ligi polskiej. Ligi, która nie wymaga wielkich umiejętności ale akurat biegać prosto bez przewrócenia się umieć należy. To trochę jak ze Smudą. Z człowiekiem, który zajmuje ostatnie miejsce w grupie banalnej, a teraz kto wie, czy nie poprowadzi nas w łatwej grupie eliminacyjnej do mundialu w Brazylii.