Bez niespodzianki we Francji. Jak wynika z pierwszych badań exit poll spływających znad Sekwany, 39-letni Emmanuel Macron został 8. prezydentem V Republiki. Na założyciela przełamującego polityczne status quo En Marche! zagłosowało 65,9 proc. Francuzów. Skrajnie prawicowa populistka Marine Le Pan z Frontu Narodowego uzyskała poparcie na poziomie 34,1 proc.
Takie rozstrzygnięcie wyborów prezydenckich we Francji było spodziewane od kilkunastu tygodni. Już na długo przed pierwszą turą wyborów, która miała miejsce 23 kwietnia, wszystkie sondaże wskazywały, że to Emmanuel Macron i Marine Le Pen znajdą się w finałowym starciu. I nie dawałyone najmniejszych szans na zwycięstwo antyeuropejskiej populistce w drugiej turze. Choć przed dwoma tygodniami Macron zdobył tylko 24,01 proc. głosów, teraz nastąpiła mobilizacja wszystkich prodemokratycznych środowisk przeciwko zapowiadającej demontaż Unii Europejskiej Le Pen.
A jednak niespodzianka
Z perspektywy czasu dzisiejsze wyniki można jednak nazwać wręcz szokującymi. Na początku kampanii prezydenckiej chyba nikt takiego scenariusza nie zakładał. Dominujące były dwie tezy. Jedni przekonywali, że zmęczeni latami afer Francuzi pójdą w ślad Polaków i Węgrów, oddając władzę w ręce eurosceptycznych populistów. Inni wskazywali, że V Republika jest zbyt doświadczoną demokracją i ostatecznie oprze się renesansowi skrajnej prawicy. Jednak tego, który zatrzyma Front Narodowy upatrywano wówczas w kandydacie Republikanów, byłym premierze François Fillonie. Emmanuel Macron ze swoim En Marche! miał być co najwyżej języczkiem u wagi tych wyborów.
Tyle, że szybko okazało się, iż Fillon to uosobienie wszystkiego, za co Francuzi znienawidzili klasę polityczną i wyborów z ostatnich lat dokonywali wręcz z obrzydzeniem. Na jaw wyszedł szereg nadużyć, których dopuszczał się był premier. Od końca lat 90-tych do 2013 roku (z relatywnie krótką przerwą w latach 2007-2012) miał on zatrudniać żonę Penelope na fikcyjnym etacie asystentki. Kiedy prasa ujawniła te ustalenia, kandydatem na prezydenta zajęła się francuska agencja antykorupcyjna. Machlojki Fillonów miały doprowadzić do wydrenowania z budżetu państwa setek tysięcy euro. Później pojawiły się informacje, że w podobny sposób były premier "pomagał" też swoim dzieciom.
Dla Francuzów sfrustrowanych korupcją i politycznymi nadużyciami kiepską alternatywą była też Marine Le Pen. O ile inaczej niż mainstream patrzyła na kwestie tolerancji religijnej i etnicznej, czy integrację europejską, to w kombinacjach niczym nie różniła się od reszty starej sceny politycznej. W przypadku prawicowej populistki okazało się, że nową siłę Frontu Narodowego budowała nie tylko na "moskiewskiej pożyczce", ale i sprzeniewierzając fundusze Parlamentu Europejskiego. W latach 2011-2012 za pieniądze na utrzymanie biur w Strasburgu i Brukseli płaciła partyjnym działaczom. Chodzi o niebagatelną kwotę 300 tys. euro.
Na tym wszystkim powoli, ale systematycznie korzystał Emmanuel Macron. Czyli człowiek, który karierę polityczną rozpoczynał w Partii Socjalistycznej, jeszcze kilka lat temu był wpływowym członkiem administracji François Hollande’a i rządu Manuela Vallsa, ale nagle zdecydował się sprzeciwić status quo. Zaledwie w kwietniu ubiegłego roku Macron założył ruch En Marche! (pol. Naprzód!), który za wszelką cenę stara się wyrywać z klasycznego podziału na lewicę i prawicę. Mantrami ekipy z En Marche! są progres i integracja europejska.
Nowy prezydent, nowe poglądy
Emmanuel Macron wywalczył prezydenturę proponując szukanie siły politycznej Francji we wspólnocie Starego Kontynentu, bez zbytnich flirtów z Rosją i USA. W gospodarce chce znaleźć drogę do rozwoju i rozwiązywania problemów francuskiego społeczeństwa bez oglądania się na konserwatywne i lewicowe dogmaty. I zdaje się, że Francuzów przekonuje to coraz silniej. W cieniu kampanii prezydenckiej znacząco wzrastała bowiem także siła całego En Marche!.
Z najnowszego sondażu OpinionWay dla "Les Echos" wynika, że Emmanuel Macron krótko będzie prezydentem pozbawionym silnego wsparcia parlamentu. W zaplanowanych już na czerwiec wyborach parlamentarnych En Marche! może liczyć na zwycięstwo i zdobycie od 249 do 286 mandatów w 577-miejscowym Zgromadzeniu Narodowym. Najsilniejszą konkurencją ekipy Macrona prawdopodobnie będą Republikanie mający szanse na 200-210 mandatów. Znacznemu osłabieniu w parlamencie ma ulec skompromitowana prezydenturą François Hollande'a Partia Socjalistyczna. Według OpinionWay, formacja mająca dziś 273 głosy, zachowa ich jedynie 28-43.
Zaskakująco słabo zapowiada się też wynik Frontu Narodowego. Choć jego liderka odegrała tak istotną rolę w wyborach prezydenckich, skrajnie prawicowi populiści mają zdobyć jedynie od 15 do 25 mandatów. Dla Marine Le Pen to więc chyba lepiej, że dziś przegrała. Bo parlament w takim składzie łatwo mógłby zamienić jej prezydenturę w piekło.