Jedna z najsłynniejszych twarzy "dobrej zmiany", jeden z – niestety wielu – symboli tego, co dzieje się w Telewizji Polskiej. Ewa Bugała. Młoda dziennikarka straciła posadę w "Wiadomościach". Można powiedzieć, że jakiś rok za późno, bo w tym czasie zdążyła sobie wyrobić niepodrabialną markę na rynku. Przypominamy, jak jej się to udało.
Cóż to była za kariera. Błyskotliwa i jakże błyskawiczna. Mało kto dziś już pamięta, że Bugała w "Wiadomościach" pojawiła się już w 2012 roku. Oczywiście nie jako jedna z twarz głównego wydania programu, a w innych rolach – choćby asystentki reporterów. Była już dziennikarka "Wiadomości" weszła na wyższy poziom po przejęciu kontroli nad programem przez Marzenę Paczuską.
Jak pisaliśmy w naTemat, z dnia na dzień trzeciorzędna reporterka stała się "gwiazdą" telewizji publicznej. Tę rolę dała jej właśnie Paczuska, ale nie ma nic za darmo. Bugała stała się twarzą nie tyle "Wiadomości", co rządowej propagandy. I to w najbardziej ordynarnym wydaniu. Ktoś to wszystko musiał powiedzieć Polakom. Padło na nią.
Tak się żeruje na strachu
Powyższy tweet nie działa, nawet nie próbujcie go włączać. Tzn tweet działa, ale odnosi do strony, która już nie istnieje. Ten materiał został bowiem skasowany ze strony "Wiadomości". Natomiast samo skasowanie nagrania... nie dziwi.
Chodzi bowiem o przykład wyjątkowej dziennikarskiej złośliwości. Stało się to w lipcu zeszłego roku, po tragicznych zamachach w Nicei. Wydarzenia na Lazurowym Wybrzeżu wykorzystano jedynie do podsycania antyimigranckich nastrojów. Wydawało się, że to będzie "zwykły" materiał o tej tragedii. Ale nie – Bugała po krótkim rozliczeniu z wydarzeniami z Francji błyskawicznie przeszła do ataku na opozycję.
Zabrała się za to bardzo "zręcznie" – przypomniała, że za program relokacji uchodźców odpowiada Komisja Europejska, a rząd Platformy Obywatelskiej zgodził się przyjąć ich do Polski. Nie to co PiS. Resztę już znacie. W zasadzie żyjemy jeszcze tylko dzięki roztropności partii rządzącej.
I to wszystko w materiale, który powinien być skoncentrowany na ofiarach zamachu.
Standardy demokracji kontra standardy dziennikarstwa
Perełka w portfolio Bugały. To właśnie m.in. przez takie materiały można znaleźć w sieci szydercze komentarze, według których autorów Bugała straciła stołek w "Wiadomościach", ponieważ już przekopała się przez całe archiwum TVP i nie ma co robić.
Był marzec 2016 roku. Prezes nie gotował się jeszcze na widok nowych sondaży, za to powody do zadowolenia miał raczej Ryszard Petru, a Platforma Obywatelska wciąż starała się otrząsnąć po wyborczej porażce. Być może Bugała sądziła wtedy, że rządy Prawa i Sprawiedliwości będą trwać już zawsze. Trudno inaczej wytłumaczyć fakt powstania takiego materiału.
Punktem wyjścia w tym podręcznikowym przykładzie manipulacji jest pikieta Komitetu Obrony Demokracji. Pokojowa, bez większych emocji. Na tyle pokojowa, że nie było specjalnie co o niej mówić. I dlatego po dokładnie trzydziestu sekundach (cały materiał ma niemal trzy minuty!) Ewa Bugała mówi magiczne, "ale nie zawsze tak było".
Przez kolejne dwie minuty dziennikarka przypomina, jak za rządów PO władze tępiły demonstracje przeciwników politycznych. A teraz Prawo i Sprawiedliwość zapewnia wolność wypowiedzi. W archiwach dokopała się nawet do 2008 roku, byle dopiec Tuskowi i spółce.
Sondaże jednak nieważne
Co sondaż, to gorzej. Taki jest trend w najnowszych badaniach w kwestii notowań Prawa i Sprawiedliwości. Początkowo niektórzy nie dowierzali, mówili o krótkich wyskokach. Ale nic się nie zmieniło – Platforma Obywatelska już od dłuższego czasu depcze Kaczyńskiemu po piętach.
A na kłopoty najlepsza była Bugała. W marcu mówiła w "Wiadomościach" o regionalnych wyborach w kraju Saary. Wygrało je z dużą przewagą CDU Angeli Merkel – choć jak się dowiadujemy, według sondaży partia kanclerz idzie łeb w łeb z SPD Martina Schulza. Za niekoniecznie znaczący został uznany fakt, że sondaże dotyczyły całego kraju, a wybory – tylko jednego regionu. To oczywiste, że nie ma tutaj przełożenia, ale w TVP panują inne poglądy na sprawy oczywiste. Po drodze została przypomniana wygrana wbrew sondażom Donalda Trumpa.
I już mamy wniosek – sondaże kłamią. Także te, w których Platforma odrabia straty. I na ten wątek Bugała poświęciła ponad... trzy minuty. W 4,5-minutowym materiale.
Dziennik NIE-informacyjny
To już na pewno dało się odczuć po poprzednich pokazanych materiałach, ale teraz to wybrzmi jeszcze mocniej – Bugała w bardzo specyficzny sposób postrzegała funkcję, którą spełnia dziennik informacyjny. Z założenia program taki jak "Wiadomości" (czy "Fakty" albo "Wydarzenia") powinien przekazywać przede wszystkim najnowsze informacje zebrane w ciągu dnia. Stąd jego wieczorowa pora emisji, dlatego jest to niezwykle ciężka praca. Dziennikarz programu informacyjnego zaczyna dzień na porannym kolegium, a kończy go dopiero praktycznie po emisji programu.
Ale ten schemat nie dotyczy Bugały – ona w swojej pracy przede wszystkim zajmowała się tym, co już było. W marcu po wizycie posła PO Michała Szczerby w TVP Info stworzyła materiał o prześladowaniu prawicowych dziennikarzy przez rząd PO. Pretekstem była jedna wypowiedź polityka: "Nigdy żaden rząd nie wpływał w sposób tak bezpośredni na kształt mediów publicznych".
I się zaczęło. Skończyły się informacje bieżące (o ile można tak nazwać wizytę polityka w studiu), a zaczęła polityka historyczna. Dowiedzieliśmy się m.in., że "w Polsce niemal jak w Rosji Putina" za rządów PO dziennikarzy niezgadzających się z linią władzy pozbawiano pracy.
I tak przez pięć (!) minut. Nazwa koncernu Ringier Axel Springer pada kilka razy i za każdym razem w złym kontekście, a szczytem hipokryzji jest wzmianka o Telewizji Publicznej. "W 2010 roku czystki objęły też telewizję publiczną. (...) Zwolniono większość dziennikarzy 'Wiadomości'" – powiedziała Ewa Bugała, naoczny symbol czystek w TVP przeprowadzonych przez PiS. Głos jej nawet nie zadrżał.
Instrukcja obsługi puczu
Bugale zdarzało się jednak zajmować kwestiami bardziej bieżącymi, choć oczywiście z charakterystycznym kronikarskim zacięciem. W grudniu uparcie przekonywała, że Jarosław Kaczyński, kiedy nazwał grudniowe protesty opozycji i Polaków przed Sejmem puczem, miał oczywiście całkowitą rację. Sam materiał uroczo nazwano "Jak się robi pucz".
Pada oczywiście mityczny zwrot o "destabilizacji państwa" w wykonaniu "radykalnej opozycji", ponadto autorka pokazuje, jak ten pucz od dłuższego czasu był planowany. Wygrzebane (i wyrwane z kontekstu) zostają wypowiedzi byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego oraz byłego prezesa TK Jerzego Stępnia.
Z tych wypowiedzi Bugała wyciągnęła wniosek, że opozycja nawołuje do... przemocy. Zorganizowania większych manifestacji i pokazywania prawdy. A na koniec był stary, dobry chwyt. Ponieważ pod Sejm posłów przebywających w nim przychodziło wspierać tylko około 3 tys. osób, Polacy nie są tak radykalni jak opozycja.
Przestroga dla jej podobnych
To tylko przykłady jej "twórczości". Bugała, choć pożegnała się z "Wiadomościami", pracę nadal ma zapewnioną. Po prostu została przesunięta do newsroomu TVP Info, gdzie będzie zajmowała się mniej wyeksponowaną pracą.
Jej historia jest jednak nauczką dla wielu innych dziennikarzy, którzy flirtują z dobrą zmianą. Doskonale ujął to na Twitterze Marek Migalski:
To jest takie towarzystwo, że cofnie się dopiero, jak dostanie cepem prawdy w łeb.
Jerzy Stępień
W tej chwili nie ma mowy o prawie. Liczy się tylko goła siła fizyczna. Kto będzie miał za sobą więcej ludzi, kto więcej osób wyprowadzi na ulice, ten będzie zwyciężał. Prawo się już nie liczy.