15 kilogramów ziemi do nawiezienia kwiatów. Kanarek pod kurtką. Sześciometrowy karnisz. Potrzeby klientów taksówek są tak różne, jak sami pasażerowie. O niezwykłych, zabawnych i denerwujących aspektach pracy dyspozytorki taksówek opowiada Katarzyna z Krakowa.
Szukałam pracy która pozwoli mi zregenerować kręgosłup, bo wcześniej pracowałam w sklepie i dorobiłam się problemów. Poza tym chciałam pracować samodzielnie. Jestem introwertyczką i bardzo mi pasuje, że pracuję głosem, nie stykając się bezpośrednio z ludźmi. Kolejna zaleta to dużo wolnego czasu - mam elastyczny grafik, więc np. mogę sobie ułożyć dyżury tak, by mieć wolny cały tydzień.
Ile zarabiasz?
To jest ta mniej przyjemna strona zawodu. Stawkę mam ok. 10 zł netto za godzinę, a w miesiącu mam od 8 do 14 dyżurów po 12 godzin. Zależnie od miesiąca zarabiam od 960 do 1680 zł na rękę.
Czego się spodziewałaś, podejmując pracę dyspozytorki?
Myślałam, że w dyspozytorni będzie głośno, stresująco i że klienci będą krzyczeć. Tymczasem okazało się, że to moja najbardziej bezstresowa praca, a niemili, agresywni klienci zdarzają się stosunkowo rzadko.
A czym denerwują się klienci?
Są takie sytuacje, np. w Sylwestra albo gdy spadnie ulewa, że po prostu brakuje samochodów. Trzeba wtedy tłumaczyć, że wszystkie taksówki są zajęte, bo niektórzy chyba myślą, że nie wysyłamy im taksówki, by zrobić im na złość. A przecież im więcej kursów, tym lepiej dla nas, po prostu w wyjątkowych sytuacjach nie wyrabiamy.
Jacy są kierowcy?
Też zazwyczaj mili, choć zdarza im się narzekać. A to kurs za krótki, a to mają pojechać do hotelu, którego nie lubią, a to inny taksówkarz zalazł im za skórę. "Bo on mi podebrał kurs, on kłamie, on to, on tamto!" - skarżą się na siebie jak dzieci (śmiech).
A co irytuje ciebie, jako dyspozytorkę?
Może nie irytuje, ale bawi mnie to, że klienci często nie wiedzą, gdzie chcą wezwać taksówkę. Na przykład mężczyzna chciał zamówić auto na wielką, ciągnącą się kilometrami ulicę. Pytam go pod jaki numer ma przyjechać taksówka, a on mi na to, że pod sklep. Wtedy jest trudno (śmiech). Albo inny pan dzwoni i prosi o taksówkę "w okolice Dietla". Pytam czy chodzi o ulicę Dietla, czy o szpital imienia Dietla. On na to "nie, proszę pani, chodzi o pomnik". A pomnik jest obok rynku, czyli w zupełnie innym miejscu. Często musimy się upewniać, gdzie tak naprawdę klient potrzebuje samochodu.
Najbardziej niezwykły kurs, jaki zadysponowałaś?
Kilka tygodni temu zadzwoniła kobieta z życzeniem, by kierowca nie był uczulony na pierze. Okazało się, że chciała przewieźć kanarka - schowała go pod kurtkę. Ale czasami okazuje się, że kurs był niezwykły, jak pasażer już wysiądzie. Na przykład pewna pani wysiadła z taksówki bez butów - nie jakichś właśnie kupionych, ale tych, które miała na sobie. Zadzwoniła do nas kilka godzin później, gdy się wreszcie zorientowała. Nie wiem, jak ona to zrobiła (śmiech).
Ludzie często zostawiają rzeczy w taksówkach?
Nagminnie! Najczęściej są to smartfony i klucze, ale zdarzają się także torebki, laptopy i odzież. Zwykle jest tak, że to klient dzwoni do mnie, że coś zostawił w taksówce. Wtedy puszczam zgłoszenie do kierowców. Jeśli któryś znajdzie tę rzecz, to dzwoni do klienta i umawiają się na odbiór. Jeśli kierowca sam znajdzie coś niewiadomego pochodzenia, to próbujemy ustalić, jaki to był kurs. Jeśli np. z hotelu, to oddaje się na recepcję.
Jeśli totalnie nic nie wiadomo, to dana rzecz trafia do nas na dyspozytornię. Ale to się zdarza rzadko i zwykle dotyczy jakiś drobiazgów o małej wartości, takich jak rękawiczka. Choć była też zaginiona czapeczka, po którą chłopak przyjechał do nas aż ze Śląska - pewnie miała wartość sentymentalną, bo inaczej by się nie fatygował.