Dziś podróżować każdy może - millenialsi udowadniają, że ograniczeniem zazwyczaj jest jedynie wyobraźnia, no i może odrobina odwagi potrzebnej do tego, by odkleić się od bezpiecznej, miękkiej kanapy. Ciocia w Ameryce i walizka pieniędzy pod łóżkiem nie są już potrzebne. Żeby pojechać do Honolulu czy Osaki czasami wystarczy… miłość do zwierząt.
Zwiedzanie świata w zamian za opiekę nad domem albo dorywczą pracę na miejscu nie jest niczym nowym - tysiące młodych (przede wszystkim duchem) osób robi to od lat. Niemniej ostatnio coraz popularniejsze stają się serwisy, dzięki którym podróżnicy mogą zatrzymać się u kogoś w zamian za opiekę nad kotem, psem czy innym zwierzątkiem, gdy ich właściciele sami wyjeżdżają z domu.
Jak to zrobić? Wystarczy zalogować się na którejś z popularnych stron, skupiających tych, którzy wolą zostawić zwierzaki w domu oraz ich potencjalnych opiekunów - jak Trusted Housesitters, House Carers czy Mind My House. Na tych portalach znajdziemy oferty nastawione na opiekę nad zwierzętami, gospodarstwem czy po prostu domem. Jeśli wolelibyśmy w trakcie pobytu trochę popracować, warto wziąć pod uwagę Helpx, Workaway, Wwoof czy Volunteers Base.
Jest to też moment, kiedy musimy liczyć się z pierwszymi wydatkami na rzecz naszej podróży. Tylko Volunteers Base jest stroną bezpłatną, rejestracja na wszystkich innych kosztuje. W przypadku Trusted Housitters to przy obecnym kursie dolara koszt rzędu około czterystu pięćdziesięciu złotych rocznie, ale Mind My House już o połowę niższy, ale też posiada mniej ofert.
Portale stosują różne procedury weryfikacji użytkowników. Najczęściej potrzebny jest skan dowodu, trzeba też przejść przez formularze, w których podajemy informacje na swój temat. To jasne, że w przypadku takiej formy współpracy wszystko rozbija się o obopólne zaufanie. Czy to bezpieczne? Pytam o opinię Magdę, podróżniczkę i autorkę bloga Magda Meets World.
– To bezpieczne, szczególnie jeżeli korzystamy z zaufanych stron internetowych – podróżniczka nie ma wątpliwości. – Ta, z której sama korzystam, polega na budowaniu swojego profilu ze zdjęciem i opisem, zupełnie jak w mediach społecznościowych. Po zakończonym pobycie dostajemy od naszego hosta (gospodarza) opinię, która później pojawia się na naszym profilu. Działa to w dwie strony - my również wystawiamy opinię dla hosta. W ten sposób następne osoby mają szansę na zweryfikowanie, czy my lub host jesteśmy dobrymi, rzetelnymi, zaufanymi ludźmi, czy też nie. Dlatego jest tu mało miejsca na pomyłkę czy trafienie do kogoś, kto nie spełnia wymogów – wyjaśnia. To ma być dodatkowe zabezpieczenie, bo po chwili dodaje, że środowisko tych ludzi, podróżników, farmerów, hosteli, jest to środowisko ludzi zazwyczaj otwartych, tolerancyjnych i uprzejmych.
Jest to plus, ale i pewne ograniczenie dla nowicjuszy - osoby oferujące dom chętniej będą wybierać kandydata, który ma już dobre referencje na swoim koncie. Niemniej nie jest to przeszkoda nie do przebycia, a szybkie poddawanie się nie jest pożądaną cechą żadnego globtrotera.
Dodatkowo, im częściej podróżujesz, tym rzadziej potrzebujesz pomocy internetu. – Poznane osoby osoby zapoznają mnie ze swoim rodzeństwem, rodziną, które też czasem mogę odwiedzić na tej samej zasadzie, ale już bez pośrednictwa strony – wyjaśnia Magda. Dla niej opieka nad pieskiem czy kotkiem najczęściej nie była jedynym zajęciem u swoich gospodarzy. – Karmiłam koty, psy, wypuszczałam i zamykałam na noc kury, ale oprócz tego miałam też wiele innych zajęć – mówi.
Co jeszcze można robić w ramach takiej wymiany? – Przez 5 tygodni opiekowałam się malutkim hotelem w Las Palmas na Gran Canarii, dzięki czemu mogłam zwiedzić całą wyspę. W noclegowni w Nowym Jorku sprzątałam w zamian za swoje łóżko i mogłam eksplorować miasto całymi dniami. W hostelu w centrum Seattle poznałam ludzi z całego świata. W szkole nurkowania na Dominikanie przygotowywałam jedzenie dla uczestników kursu i dostałam duży rabat na kurs nurkowania, z którego oczywiście skorzystałam. Przez miesiąc pracowałam w ośrodku na plaży w Meksyku, śpiąc w jednej z drewnianych kabin wśród palm – opowiada dziewczyna.
– Byłam barmanką w barze w Gwatemali, obcując ze wspaniałym środowiskiem żeglarzy z całego świata. Myłam okna i sprzątałam na Hawajach, dzięki czemu będąc tam przez 2 tygodnie, nie wydałam więcej niż kilka dolarów. Przesadzałam drzewka, podlewałam rośliny i sadziłam kaktusy na pustyni w Arizonie, mieszkając w kamperze… – wylicza, a ja zdaję sobie sprawę, że podróżniczka może jeszcze tak długo.
Niezależnie od tego, czy twoim zajęciem będzie doglądanie kociaków, czy pomaganie na stołówce, największym plusem takiego rozwiązania są niskie koszty całej podróży i przede wszystkim możliwość poznania wybranych miejsc od podszewki. Przestajesz być turystą, błąkającym się między zabytkami a najdroższymi restauracjami, a stajesz się tubylcem - w pakiecie z nowym domem dostajesz sąsiadów, listonosza, dostawcę wody, domowe zwierzaki i wszystkie lokalne okoliczności przyrody.
Każda oferta jest inna, pytam więc Magdę, na co zwrócić uwagę przed wyborem - poza dopasowaniem odpowiedniego miejsca i terminu. – Taka wymiana powinna działać na zasadzie 20-25 godzin pracy tygodniowo w zamian za nocleg i wyżywienie – mówi podróżniczka. Oczywiście, nasz pobyt polega wyłącznie na opiece domowymi zwierzakami, wygląda to inaczej.
Gospodarze nie zawsze też oferują opiekę nad kotkiem czy pieskiem. Czasami jest to zagroda kóz, alpaki czy żółwie. Niektórzy szukają osób do pomocy w całym gospodarstwie, wówczas trzeba mieć świadomość, jak czasochłonne będzie to zajęcie.
Ostatnio przez Polskę przetoczyła się dyskusja o bezpieczeństwie młodych kobiet podróżujących w pojedynkę. – Przez dwa lata podróżowałam sama, korzystając z Couchsurfingu, HelpX i innych sposobów na tanie podróżowanie – przyznaje Magda. – Podróżowałam przez USA, Kanadę i Amerykę Południową i nigdy nie czułam się zagrożona. Nie podróżuję po ciemku i ufam swojej intuicji. Ludzie są dobrzy – podsumowuje.