Na koncercie Ariany Grande mogli być Polacy. To mówią wszyscy, bo w Manchesterze jest ich mnóstwo. Ksiądz z tutejszej parafii twierdzi, że Polaków jest kilkanaście tysięcy. Inni – że dużo więcej, 100, a nawet 150 tys. Jakieś 300 m od miejsca zamachu znajduje się polska przychodnia. W każdej dzielnicy jest co najmniej jeden polski sklep, działają dwie polskie szkoły. Miasto, które ma opinię brzydkiego i brudnego, to jeden wielki tygiel narodowościowy. Nie wszystkim się to podoba.
Katarzyna Łakomska-Haracz mieszka dosłownie 10 minut od miejsca zamachu. Całą noc słyszała helikoptery. Wstawała, żeby zobaczyć, co się dzieje. Jej mąż słyszał dwa wybuchy. Koleżanka też, ale myślała, że to fajerwerki po koncercie. – Teraz helikoptery też latają. Mam otwarte okno, cały czas je słychać – mówi, gdy rozmawiamy. Prowadzi gazetę i portal dla Polaków "Manchesterowcy News". Do jej grupy na Facebooku należy 28 tys. Polaków. Co też pokazuje, jak wielu naszych rodaków tu się osiedliło.
– Cały czas sprawdzamy wszystkie tropy, czy w Arenie nie było Polaków. Śledzę portale społecznościowe, ale nie widziałam jeszcze, by ktoś napisał, że, na przykład, był tam jego znajomy, czy dziecko znajomego. Już jednak zgłosiła się do nas polska pani psycholog. Powiedziała, że służy pomocą, jak tylko będzie taka potrzeba – mówi naTemat. Dosłownie chwilę potem przesyła informację: "Córka szuka rodziców po wczorajszym ataku nie ma z nimi kontaktu! Udostępniajcie!".
To 20-letnia Ola, która tak pisze na Facebooku: "Apel do wszystkich, którzy są w jakimś bezpiecznym miejscu lub szpitalu w Manchesterze. Jeżeli napotkaliście moich rodziców, proszę o informację, gdyż zaginęli po ataku. Oto zdjęcie zrobione dziś w nocy, więc byli dokładnie tak ubrani". Wpis Oli zebrał ponad 1200 komentarzy.
Wysadziło w powietrze centrum miasta
Polacy są wstrząśnięci. Wielu osiedliło się tu już dawno, jeszcze na długo zanim Polska weszła do UE. Niektórzy pamiętają inny zamach w tym mieście. Marta Niblett od razu przypomina sobie, co działo się w czerwcu 1998 roku. Mówi, że całe ścisłe centrum Manchesteru wyleciało wtedy w powietrze. – Do tej pory uchodzi to za cud, że nikt nie zginął, bo wybuch był potężny. Dom handlowy Marks&Spencer przestał istnieć, okoliczne budynki też, inne potem wyburzono. Zniknęło centrum miasta, które w całości potem odbudowano – mówi naTemat.
Tamten zamach przeprowadziła IRA – ładunek o wadze 1,5 tony został podłożony w ciężarówce. Półtorej godziny przed wybuchem IRA uprzedziła jednak policję. W porę przeprowadzono ewakuację całego centrum.
Dziś internet bardzo szybko osądził, kto stoi za zamachem w Arenie. Jeszcze zanim cokolwiek było wiadomo. – W sieci aż wrze. Ludzie już wiedzą, że to wyznawcy islamu. W Manchesterze jest ich bardzo dużo. Zamieszkują całe dzielnice, a ludzie zaczynają się coraz bardziej bać, bo coraz więcej ataków zdarza się w Europie. To ulubiony temat do dyskusji wśród Polaków. I na portalach społecznościowych, i w rzeczywistości. Wystarczy rzucić hasło – mówi Katarzyna Łakomska-Haracz.
Ona mieszka tu od 11 lat. Podkreśla mocno, że nigdy nic złego ją w Manchesterze nie spotkało. Nigdy nie doświadczyła żadnej wrogości, nigdy nikt jej nie atakował. – Ale słyszę, że różne incydenty mają miejsce. Nie wychodzę wieczorem sama na spacer. Różne rzeczy mogą się przydarzyć. Tu jest mix narodowościowy. Nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi – przyznaje. Ten mix spowodował, że już kilka lat temu Manchester został uznany za jedno z najbardziej egzotycznych miast Europy, w którym 500 tys. mieszkańców posługuje się niemal 200 językami.
Polaków widać wszędzie
Manchester, na północnym zachodzie Wielkiej Brytanii, od zawsze przyciągał obcokrajowców. Miasto przemysłowe, tu znajdowały się fabryki, kopalnie, była praca. Kiedyś ciągnęli tu głównie obywatele Bangladeszu, Pakistanu, potem dołączyli kolejni. – Tu życie jest o wiele tańsze niż w Londynie. Ceny nieruchomości są niższe – mówi nam Tomasz. Polak, który od 16 lat mieszka w Manchesterze. Opowiada, że Polaków widać w mieście dosłownie wszędzie. Pracują we wszystkich możliwych zawodach – od magazynierów po lekarzy. Jest mnóstwo polskich sklepów. Narzeka, że zanim Polska weszła do UE było dużo, dużo lepiej. Teraz opinię psują sami rodacy.
– Przyjeżdżają z postawą roszczeniową. Na przykład samotne matki z dziećmi, które potem domagają się mieszkań. Znam jedną historię, gdy pół wioski w ten sposób przyjechało. Najpierw matka z dziećmi, a potem sąsiadki. I mają ułożone życie. Anglikom to się nie podoba – mówi. On sam doświadczył tej niechęci, choć wcześniej nie odczuwał jej wcale. Podaje przykład. Kiedyś dobrze żył z sąsiadem Anglikiem. Na zmianę, jedną wspólną kosiarką, kosili trawnik przed domem. – Teraz kosimy oddzielnie, każdy swój kawałek. A jak zrobiłem grilla, to zawiadomił straż pożarną – mówi.
Dzięki nam jadą na wakacje do Polski
W Manchesterze, jak wszędzie, toczą się dyskusje o integracji, również Polaków. Każdy ma jednak inne doświadczenia. Każdy żyje w innym środowisku, innymi ludźmi się otacza. Jedni twierdzą, że – zwłaszcza po referendum o Brexicie – odczuwają na własnej skórze niechęć do obcych. Inni, że wcale nie.
Marta Niblett pracuje w sobotniej, polskiej szkole, do której uczęszcza około 200 dzieci. Ale mieszka w miejscu, gdzie jest mało obcokrajowców. Nigdy nie doświadczyła nic złego. Wręcz przeciwnie. Jej szkoła wynajmuje pomieszczenia od brytyjskiej szkoły średniej. Fantastycznie układa im się współpraca. Rozmawiają też o Polsce. – Są bardzo pozytywnie do nas nastawieni. Dwie pracownice tej szkoły właśnie postanowiły jechać ze swoimi rodzinami na wakacje do Polski, wybrali Kraków. Prosiły nas o rady – opowiada. Jej syn chodzi do szkoły brytyjskiej i czasem zakłada strój polskiej reprezentacji piłkarskiej. – Nie wzbudza tym żadnej kontrowersji – zastrzega.
Katarzyna Łakomska-Haracz też podkreśla, że nigdy nie dano jej odczuć, by czuła się źle, że jest Polką. – Staram się zachować neutralność. My też jesteśmy z innego kraju. Nie chciałabym, żeby nas wrzucano do tego samego worka – mówi.