Reklama.
Krzysztof Leski nie zamierzał odmawiać przyjęcia odznaczenia z rąk głowy państwa. Jak sam pisze, jest przeciwnikiem tego rodzaju demonstracyjnych gestów. A jednak – wydarzenia potoczyły się tak, że Leski zdecydował, iż przyznanego mu Krzyża Wolności i Solidarności nie przyjmie.
W listopadzie zeszłego roku dowiedziałem się, jeszcze nieoficjalnie, że znalazłem się na liście odznaczonych z okazji rocznicy rejestracji Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Ucieszyłem się, że będę miał okazję zobaczyć wielu starych kumpli. Nie miałem w planie żadnych dąsów ani demonstracji, bo choć jestem krytykiem poczynań obecnego prezydenta, nie widzę większego sensu w odmowie przyjęcia odznaczenia państwowego li tylko z powodu jakichś sympatii czy antypatii. Legalności wyboru Andrzeja Dudy nikt nie kwestionuje, a rozliczenie jego dokonań odbędzie się we właściwym trybie, w kolejnych wyborach.
Zapadła długa cisza i sądziłem już, że kancelaria PAD o wszystkim zapomniała. Trzy dni temu wyjąłem ze skrzynki pismo z IPN, iż "postanowieniem Prezydenta RP z 4 listopada 2016, za zasługi na rzecz niepodległości i suwerenności oraz respektowania praw człowieka" otrzymałem Krzyż Wolności i Solidarności, który prezes IPN przypnie mi 13 czerwca.
Pan prezydent Andrzej Duda dzieli więc na lepszy i gorszy sort nawet tych, których nagradza medalami. Są tacy, którym sam przypnie order w blasku jupiterów, oraz tacy, którym musi starczyć niższy urzędnik z niemal półrocznym poślizgiem. To żałosne, żenujące, podłe. Dokonał Pan, Panie Prezydencie, rzeczy wielkiej: mnie, zdecydowanego przeciwnika takich demonstracji, zmusił Pan do odmowy przyjęcia odznaczenia. Wybierając się bowiem 13 czerwca do IPN potwierdziłbym i usankcjonował Pański podział, moją przynależność do "gorszego sortu".