Myli się, kto sądzi, że czasy filmowych ucieczek minęły. Wciąż są na porządku dziennym, co najlepiej potwierdza wczorajszy wyczyn mordercy Johna Massey'a, który za pomocą prowizorycznej liny zbiegł z jednego z największych londyńskich więzień.
Złoczyńcy wciąż próbują zwiewać pod każdą szerokością geograficzną. - Bo wolność jest wartością, dla której człowiek zrobi wszystko - tłumaczy naTemat ppłk Luzia Sałapa ze Służby Więziennej.
John Massey swoją spektakularną ucieczką postawił na nogi policjantów w Londynie i okolicach. Przez błąd ich kolegów strzegących więźniów w zakładzie Pentonville na wolność wydostał się bowiem człowiek niezwykle niebezpieczny, który od bardzo wielu lat odsiadywał wyrok dożywotniego pozbawienia wolności za zabójstwo. W roku 1975 w jednym z londyńskich pubów Massey zastrzelił z zimną krwią mężczyznę z dubeltówki. Choć od tego czasu podlegał resocjalizacji, brytyjska policja ostrzega, że na jego widok od razu należy sięgać po słuchawkę i wykręcać numer alarmowy.
W przestępczej historii Johna Masseya dzisiaj najważniejsze jest jednak to, w jaki sposób wydostał się z Pentonville. A zrobił to dość łatwo i sprawnie, jak na 64-latka. Najpierw udało mu się stworzyć prowizoryczną linę, później wykorzystać karygodny błąd znudzonych strażników, a następnie pokonać więzienne mury niczym w starym filmie gangsterskim. Niczym w filmie mowa też o bohaterze, który w ucieczkach z więzienia się wręcz specjalizuje. Wczorajsza akcja to już jego trzeci - choć najbardziej spektakularny - raz. Dlatego na Wyspach wszyscy zastanawiają się, jak to możliwe, by ktoś taki nie był szczególnie dobrze pilnowany.
Jak uciekać, to z Alcatraz
John Massey wpisuje się w ten sposób w galerię przestępczych "sław", które uciekając zza krat z rozmachem zagrały na nosie służbom. Za prawdziwych królów uciekinierów przez wielu uważane jest trio Frank Morris, Clarence Anglin i John Anglin, którzy na początku lat 60-tych uciekli z wówczas podobno najlepiej strzeżonego więzienia świata, czyli słynnego Alcatraz w San Francisco. Gdy gubernator Kalifornii chełpił się, że z Alcatraz nie wymknie się żaden zbrodniarz, oni forsowali więzienne mury wykorzystując cały warsztat prowizorycznych narzędzi, w tym nawet wiertło zrobione na bazie silnika od... odkurzacza.
To dzięki niemu przebili się do szybu wentylacyjnego, którym zbiegli zrobionym w celi pontonem. Gdy dopiero nad ranem następnego dnia strażnicy zorientowali się, że zamiast więźniów na pryczach leżą kukły z papieru toaletowego i mydła, wszczęto poszukiwania na masową skalę i śledztwo, w wyniku którego amerykańskie władze stwierdziły, że dowody wskazują, iż musieli zginąć na morzu, więc z Alcatraz i tak nie da uciec. W półświatku za Oceanem do dzisiaj wierzą jednak, że Morris i Anglinowie żyli po ucieczce długo i szczęśliwie, bo z zatoki po prostu ktoś ich podjął na łódź.
Latający Pascal
Obecnie na miano króla ucieczek bardziej zasługuje jednak pewien Francuz, niejaki Pascal Payet. Przestępczą karierę zaczynał jako brutalny złodziej i morderca, ale w aktach francuskich służb dzisiaj znacznie więcej miejsca zajmują sprawy dotyczące ucieczek - jego samego i tych, które pomógł zorganizować. Historia Payet'a jest nie mniej filmowa, niż tria z Alcatraz, czy Johna Massey'a. Pascal Payet to bowiem specjalista od ucieczek śmigłowcami. Wykorzystuje do tego place ćwiczeń, które w porządnych zachodnich więzieniach są spore i często znajdują się na dachach budynków (by... było trudniej uciec).
Tak skazany na 30 lat za kratami morderca uciekł pierwszy raz w roku 2001 z zakładu karnego w Luynes, gdy pilot-wspólnik po prostu wylądował na dachu i zabrał go na pokład. Tak samo Payet postanowił później obić z tego samego miejsca trzech swoich kolegów spod celi. Ucieczka się udała, ale na ziemi wkrótce schwytano całą czwórkę. Król ucieczek dostał więc koleje kilka lat do wyroku i trafił z powrotem do celi. By nie próbował odlecieć z Luynes po raz kolejny, osadzono go w Grasse niedaleko Marsylii. Kolejny wspólnik pomógł mu i tym razem. Śmigłowcem z porwanym pilotem na pokładzie przyleciał do Grasse i tak Payet znowu był na wolności.
Zbyt swobodnie czuł się jednak na przedmieściach Barcelony, gdzie wpadł świętując ucieczkę. Dziś jest podobno najlepiej pilnowanym więźniem we Francji.
Zapatrzony w Payet'a musiał być pewien rosyjski przestępca, który w marcu tego roku spróbował podobnie spektakularnego wyczyny we więzieniu o zaostrzonym rygorze w Wołogdzie. Scenariusz iście francuski: dwóch wspólników terroryzuje pilota na lotnisku i zmusza, by krążył w okolicach więzienia. W odpowiednim momencie nadlatuje nad zakład i koledzy spuszczają drabinę, której chwyta się czekający na dachu osadzony i odlatuje szczęśliwy w siną dal. W przeciwieństwie to porwanych francuskich pilotów, ten z Rosji popisał się dodatkowo umiejętnością latania pod silnym ostrzałem. Jednak ostatecznie podobnie też się wszystko skończyło, bo mężczyzna wpadł na blokadzie już kilka godzin po opuszczeniu więzienia.
Uciekać po polsku
W polskich zakładach karnych tak spektakularne wydarzenia od wielu lat się nie zdarzają. Co nie znaczy, że więźniowie nie próbują wydostać się na wolność. - Od kilku lat w ogóle nie mieliśmy w Polsce ucieczek z zakładów karnych typu otwartego. Natomiast zdarzają się oddalenia z tzw. zatrudnienia zewnętrznego, czyli gdy skazani chodzą do pracy samodzielnie - mówi naTemat ppłk Luiza Sałapa, rzecznik Służby Więziennej. Pytana o najbardziej zaskakujące ucieczki w ostatnich latach wspomina dwa przypadki. - Pamiętam, że kilkanaście lat temu przyjmowałam do aresztu na Mokotowie dwóch skazanych, którzy później dali o sobie znać uciekając podkopem z jednego z zakładów karnych. No i była oczywiście ucieczka Ryszarda Niemczyka - opowiada Luzia Sałapa.
Niemczyk to polski "książę uciekinierów". Płatny morderca, który w grudniu 1999 roku wykonał w Zakopanem zlecenie na zabójstwo Pershinga - osławionego szefa Pruszkowa. Niemczyka podejrzewano też o udział w zabójstwie komendanta głównego policji Marka Papały. Gdy go schwytano i osadzono w wreszcie w Wadowicach rozerwał kratę na spacerniaku, a następnie w wdrapał się na dach aresztu, skąd uciekł na ulicę, gdzie czekali na niego koledzy. Ówczesny szef wadowickiego aresztu z zaskakującą szczerością przyznawał, że podziwia, jak Niemczykowi udało się uciec z jego zakładu w zaledwie 30 sekund. - Ten człowiek dokonał ucieczki w sposób akrobatyczny - mówił Mieczysław Fortuna "Gazecie Krakowskiej".
Dlaczego?
Podobnie, jak większość innych słynnych uciekinierów, także i Ryszard Niemczyk ostatecznie skończył za lepiej strzeżonymi kratami, a za ucieczkę dostał tylko kolejne lata wyroku. Dlaczego więc nawet znacznie mniej groźni przestępcy ryzykują dodatkowe zaszkodzenie sobie ucieczką?
- Wolność jest dobrem człowiekowi najbliższym i dążenie do niej jest wprost nieprawdopodobne. Są skazani, którzy potrafią uciec na tydzień przed zakończeniem wyroku, marnując sobie w ten sposób kolejne lata życia. Ale o tym się we więzieniu nie myśli - stwierdza Luiza Sałapa. Dodając, że powód do ucieczki dla polskich więźniów jest zazwyczaj jeden. - Najczęściej chodzi o kobiety. Do ucieczki skłania jakiś sygnał z domu, że dzieje się coś niedobrego, zazwyczaj mowa o zdradzie. I wtedy wiezień kieruje się emocjami - mówi doświadczona funkcjonariuszka.
- W ogóle ucieczka z więzienia to są same emocje, a nie rozum. Bo gdyby więzień umiał przewidzieć konsekwencje swoich działań, to przede wszystkim nie trafiłby do więzienia. A ponieważ przestępcy mają problem z przewidywaniem konsekwencji, to właśnie wtedy, gdy dochodzą emocje, rodzi się pomysł na ucieczkę - podsumowuje.