Opisują randki, przeżycia i przygotowania do ślubu. Jak wspaniale jest być ojcem, jak wielką dumą napawają córki. Dzielą się przez internet wielką miłością, jaka ich spotkała. O swoich blogach i emocjach opowiadają nam bez skrępowania. Prof. Zbigniew Nęcki: – Potrzeba dzielenia się była w nas od zawsze, a internet tylko na nią odpowiedział.
Kasia i Kamil opisują sporo: swoje przygotowania do ślubu, chodzenie na zakupy, randki, wypady ze znajomymi. Wielką miłość i przedślubne obawy. Dzielą się swoimi uczuciami z całym światem. Na tyle, że jeśli ktoś chce, może przyjść na ich ślub – dzień, godzina i adres zostały podane na ich stronie.
Ekshibicjonizm?
I nie widzą w tym nic złego. – Wydaje mi się, że kiedy taka miłość się pojawia, wtedy człowiek chce się dzielić tym z innymi – mówi nam Kamil. – A teraz po prostu możemy o tym opowiadać już nie tylko przyjaciołom przy kawie, ale też pokazywać innym w sieci.
Zakochany wyjaśnia, że strona pary nie spotyka się z negatywnymi reakcjami: – Raczej z życzliwością, ludzie zostawiają pozytywne komentarze, chwalą design strony. Nasz blog krąży masowo w sieci od niedawna.
Patrząc na ich wpisy, można się zastanowić: czy nie pokazują ludziom zbyt dużo? – Zatrzymujemy ogromny kawałek tortu dla siebie, duża część przeżyć zostaje tylko dla nas, zachowujemy swoją intymność – zapewnia Kamil. Kochająca się para nie ma również problemu z ustalaniem, czy coś nie będzie zbyt osobiste, by zamieścić to w internecie. – Notki na blogu piszemy na zmianę, uzgadniamy o czym pisać, jeśli to mają być sprawy bardzo osobiste, rozmawiamy o tym – dodaje Kamil. Mężczyzna nie ma żadnego problemu z tym, żebyśmy pokazali szerszemu gronu odbiorców bloga ich bloga, ani z tym, by z nami o tym rozmawiać. Są szczęśliwi i otwarci.
Nic nowego
Jak mówi nam psycholog społeczny prof. Zbigniew Nęcki, nie ma w tym nic nowego. – Blogowanie rozwinęło się bardzo mocno, bo odpowiada potrzebie dzielenia się z innymi – wskazuje profesor. Jak tłumaczy, społeczne znaczenie tego dzielenia się nie jest duże, ale dla samych piszących jest ważne od strony psychologicznej.
– Ludzie zawsze pisali pamiętniki i zwierzali się ze swoich uczuć czy problemów. To dobrze służy psychice – ocenia psycholog. A blogi, które "wypełniają potrzebę dzielenia się" prof. Nęcki określa jako "pozytywne zjawisko".
Tak naprawdę, każdy z nas jest trochę "ekshibicjonistą", ale nie ma w tym nic złego. – W łagodniejszej wersji wszyscy tak mamy i nie można ludzi potępiać za to, że udostępniają swoje przeżycia, byle było to umiarkowane – zaznacza profesor. Zachowanie umiaru jest o tyle ważne, że w internecie ludzie dzielą się nawet swoją intymnością, przeżyciami
erotycznymi. – Niektórzy w sieci są tak otwarci, że ja już bym się na to nie odważył – zaznacza profesor.
Otwartość poza granice
Dla każdego granica prywatności będzie inna i płynna, ale nie da się ukryć, że ludzie stali się o wiele bardziej otwarci, niż kiedyś. – Otwartości teraz jest większa, niż kiedykolwiek wcześniej. Wzrosła tak samo, jak poziom odsłaniania ciała u kobiet – porównuje prof. Nęcki. Psycholog przypomina słowa Lecha Wałęsy o tym, że "trzeba prać brudy w swoim gnieździe", a nie na zewnątrz. – A dziś ludzie bez skrępowania opowiadają o swoich problemach i trudnych sytuacjach prywatnych. Odsłaniamy wszystko.
Jednak tak skrajne zachowania nie wynikają już zazwyczaj z potrzeby dzielenia się. – Gracjan robi sobie zdjęcia nawet, kiedy robi kupkę. To, oczywiście, skrajna granica osi dzielenia się, absolutny szczyt narcyzmu – tłumaczy prof. Nęcki.
Czasem jest też inny powód zamieszczania w sieci swoich przeżyć: chęć porównania się. Chcemy zobaczyć, jak jest temu, a jak tamtemu, i jak wypadają w porównaniu z nami. – Ale temu samemu służą plotkarskie gazety, to nic nowego – podkreśla psycholog.
Szczęśliwy ojciec
Czy zamieszczanie w internecie zdjęć swoich córek w wannie to za dużo? Autor bloga "Ojca Raj", Bartosz Raj, wicenaczelny serwisu sport.pl, nie uważa, by było to coś złego. – Nie sądzę, żeby córki mi potem wypominały. Jak będą miały jakikolwiek z tym problem, że tata pokazał je zanurzone do połowy w wodzie, to albo zwróci im na to uwagę jakiś kretyn, albo się okaże, że popełniłem jakiś błąd wychowawczy, w pokazywaniu tego co normalne i fajne, a co głupie – odpowiada na nasze pytanie Bartosz Raj.
Jak sam przyznaje, zaczął pisać, bo "zawsze w głowie miał gdzieś tam myśl, żeby opowiadać o tym, co dzieje się dookoła niego". Bezpośrednią iskrą do rozpoczęcia blogowania była córka. – Kiedy zamieściłem pierwszy wpis, podobało mi się, że potrafię tak dużo pisać, bo córka, o której pisałem, dawała mi tak dużo przeżyć – opowiada nam
bloger. – Ludzie lubią się uzewnętrzniać i ja też przyznałem, że mam taką potrzebę.
Z początku na bloga "Ojca Raj" wchodzili tylko znajomi i rodzina wicenaczelnego sport.pl. Ale gdy zaczął pisać o problemach, chorobie jednej z córek, okazało się, że czyta go o wiele więcej osób. – Ujawnili się ludzie, którzy po prostu nie zostawiali komentarzy, setki czytających – mówi nam Raj. Usunął tylko jedną notkę: z zamieszczonym tam porozumieniem rozwodowym, na prośbę żony. Dwa razy też przeredagował teksty, również na prośbę byłej już żony, by wbrew swojej woli nie została bohaterką bloga.
Blog zawieszony
Niestety, z powodu choroby jednej z córek Bartosz Raj przestał pisać. Powód? Blog miał być o szczęściu i radości bycia rodzicem, a nie o chorobach. Bloger tej zasady się trzyma. – Choć ta potrzeba dzielenia się nadal we mnie była, to jednak nie złamałem swojej zasady. Cieszę się, że są sprawy, które nie powinny być upubliczniane – wyjaśnia Raj. Zaznacza jednak, że jeśli jego córka pójdzie do szkoły, a najprawdopodobniej tak będzie, to wróci do pisania.
Internetowy dziennik ojca dał mu bardzo dużo – również z zewnątrz i nawet po zawieszeniu działalności. – I tak uzewnętrzniałem się w mailach, w trudnych chwilach mi to pomagało, odpisywałem ludziom, których nie znałem. Niesamowite było to, że moje dziecko dostawało prezenty od ludzi, których nie znaliśmy – opowiada Raj.
Czy spotkał się z krytyką? – Zdarzały się jednorazowe wrzutki, "Ty debilu, dziecko przeczyta to za 10 lat", oskarżenia, że jestem infantylny. Ale żadna z tych rzeczy mnie nie zabolała – zdradza Bartosz Raj. Raz tylko czuł się źle w związku z blogiem – po zamieszczeniu wpisu o kąpaniu się ojców z córkami, do którego dołączył zdjęcie. – Potem okazało się, że sporo wejść było z wyszukiwarek i hasła "gołe dupy". To mnie
przeraziło, że jacyś zboczeńcy wchodzą i oglądają moje dzieci – przyznaje bloger.
Dzielmy się szczęściem
To ostatnie w internecie specjalnie nie dziwi – sieć pełna jest agresorów, zboczeńców i wszelkich frustratów. I to ich, zdaniem prof. Nęckiego, powinniśmy się wystrzegać. – Najgorsza jest nienawiść, którą wzajemnie wylewają na siebie internauci. Tym trzeba się martwić, a nie ekshibicjonizmem – wskazuje profesor.
A udostępnianie innym prywatnych przeżyć, emocji, wspomnień? Było zawsze, internet je tylko upowszechnił. I nie należy tego krytykować. – Dzielenie się szczęściem jest dobre, bo trzeba czynić świat ładniejszym – mówi nam optymistycznie psycholog.