
Gdy minister Szyszko wręczał Błaszczakowi kopertę od córki leśniczego, wydawało się, że nic go już nie uratuje. Udało mu się jednak jakoś zakrzyczeć fakty mówiąc, że ta córka leśnika to słynna Żołnierka Niezłomna, Danuta Siedzikówka „Inka”. I już, już wydawało się, że skandal odchodzi w niepamięć gdy Szyszko zmienia zdanie. Nie tylko nie była to „Inka”, ale w w ogóle nie była to córka leśnika. Tylko jakaś inna córka...
REKLAMA
Czyżby minister Jan Szyszko chciał zmienić pracę, tylko nie potrafi złożyć dymisji? Trudno powiedzieć, z wypełnieniem deklaracji majątkowej miał problem, ale wniosek o dymisję jest dalece prostszym w formie dokumentem. Jak by nie patrzeć, wygląda to tak, jakby Jan Szyszko za wszelką cenę chciał, żeby wreszcie ktoś podjął decyzję i wyrzucił go z rządu. Trudno inaczej wytłumaczyć to wszystko, co się dzieje wokół afery z córką leśniczego. Teraz okazuje się, że to była jakaś córka, ale wcale nie leśniczego i w ogóle nie "Inka". Sprawa robi się coraz bardziej kuriozalna.
Zaczęło się od tego, że przed włączonymi kamerami Polsatu minister Szyszko bardzo chciał przekazać Mariuszowi Błaszczakowi kopertę. "Tu jest taka córka leśniczego” – te słowa robią już zawrotną karierę w mediach społecznościowych i powszechnej świadomości. "Córka leśniczego" stała się synonimem nepotyzmu, tak jak Bartłomiej Misiewicz stał się synonimem kariery typu "mierny, bierny, ale wierny i świetnie opłacany".
Do dziś nie wiemy, kim jest ta córka leśniczego. Premier Szydło zapewniała, że całe zdarzenie ma charakter wypadku przy pracy i sprawa zostanie wyjaśniona. Kiedy? Tego nie sprecyzowała, w każdym razie do dziś nic oficjalnie nie wiadomo. Ale to nie znaczy, że sprawa przyschła, o nie! W między czasie dowiedzieliśmy się, że chodziło o „Inkę”, Danutę Siedzikównę, symbol walki o wolną Polskę z okresu zaprowadzania nad Wisłą komunizmu. Była – jak przekonywał Szyszko – właśnie córką leśnika. Dlaczego koperta z Inką miałaby zainteresować Mariusza Błaszczaka do dziś nie wiemy, ale to nie jest istotne. Ważne, że Szyszce udało się jakoś wybrnąć z kłopotliwej sytuacji i podejrzenie o nepotyzm przekuć w ultrapatriotyczną opowieść.
I może by wszystko rozeszło się po kościach, gdyby nie kolejna wypowiedź Szyszki. Wczoraj przed kongresem PiS minister środowiska mówił, że: "najprawdopodobniej (list) nie jest od córki leśnika, natomiast od innej córki. A córka leśnika jest niezwykle zasłużona dla historii i między innymi Inka jest taką córką leśnika”. Później minister powiedział jeszcze, że pozostanie jego słodką tajemnicą, kto naprawdę prosił o przekazanie listu do Mariusza Błaszczaka.
Te słowa dowodzą trzech rzeczy. Po pierwsze, Inka nie prosiła ministra o przekazanie pisma. To poniekąd zrozumiałe, skoro nie żyje od ponad 70 lat i dobrze, że dotarło to także do ministra Szyszki. Wiadomo też, że nie było to pismo od córki leśnika tylko jakiejś innej córki, co niestety znacznie poszerza krąg poszukiwań. Po trzecie minister kolejny raz udowadnia, że zupełnie nie przejmuje się krytyką opinii publicznej. A to można już wyjaśnić tylko na dwa sposoby: albo jest tak pewien swojego toruńskiego poparcia, albo wręcz przeciwnie – prosi o skrócenie męczarni na ministerialnym stołku.
źródło: gazeta.pl
