Lekkie, sportowe coupe od Toyoty jest na rynku już kilka lat, a wersja poliftingowa od kilku miesięcy. I jeśli nawet przeczytaliście już wszystkie testy tego auta w sieci, powinniście przeczytać i ten. Bo tak się składa, że przez kilka lat byłem właścicielem auta, którego duchowym następcą jest właśnie GT86.
Z tymi korzeniami w praktyce nie jest taka prosta sprawa. Teoretycznie GT86 odnosi się do dziedzictwa (to chyba naprawdę odpowiednie określenie) legendarnej (zwłaszcza w Japonii) Toyoty AE86. Auta nieprodukowanego od 30 lat, które było wyposażone w niewielkie, czterocylindrowe silniki i... jest wymarzonym autem do driftu, zwłaszcza po modyfikacjach.
Dlatego GT86 (nazwa nie jest przecież przypadkowa) jeździ świetnie nie tylko do przodu, ale i bokiem, ale to wszystko przecież wiecie od kilku lat, bo lifting nic nie zmienił w charakterze auta. Dodatkowo Toyota do listy inspiracji dorzuca model 2000GT z lat 60. ubiegłego wieku. Dwumiejscowe sportowe coupe. Ale chyba tylko po to, żeby ładnie się zgrała nazwa. AE86 + 2000GT równa się... no zgadnijcie.
Ale i tak dla większości GT86 (tutaj znajdziecie test wersji przedliftingowej, która wygląda i jeździ praktycznie identycznie, więc wiele rzeczy pominąłem) to po prostu nowa Toyota Celica. Następca auta, które nie jest produkowane od 2005 roku. Po siedmiu generacjach japoński producent po prostu przerwał produkcję.
Pewnie wiele osób się właśnie obraża, ale tak traktowane jest to auto. Nie wierzycie? Pokręćcie się po internecie. Sieć pęka od społeczności kierowców Celik, jest nawet polskie forum. I nietrudno zauważyć, że największym marzeniem każdego kierowcy Celiki, który znudził się już swoim autem, jest po prostu... GT86. A ci co zamożniejsi po prostu się przesiadają na nową GT86. Zresztą, sam miałem kiedyś Celikę i sam chciałem na własność GT86, jeszcze zanim zająłem się trochę motoryzacją zawodowo.
Czy są to podobne auta? W zasadzie w ogóle nie są i zapewne dlatego Toyota nie widzi powiązania pomiędzy oboma modelami. Różni je prawie wszystko, choćby zastosowany napęd (w GT86 na tył, w Celikach w zależności od generacji przód lub AWD) ale poza oczywistym sportowym charakterem jest jeden aspekt, który sprawia, że poczułem się w GT86 jak w domu. To praca sprzęgła. Choć oczywiście w swoim aucie nie miałem już oryginalnego sprzęgła (sam je zmieniałem przy przebiegu ok. 220 tys. km i bynajmniej nie na oryginał od Toyoty), wrażenie było dokładnie to samo. Wiadomo, jedne sprzęgła pracują krócej, inne dłużej. W GT86 skok sprzęgła jest idealny. Pozwala na płynne zmienianie biegów bez ciągłego "strzelania" ze sprzęgła i bardzo dynamiczną jazdę.
I od tego sprzęgła wszystko się zaczyna, a ta jazda daje tyle frajdy. Nisko umieszczony środek ciężkości (wsiadanie do tego auta to jakaś katastrofa, ale przecież nie oczekiwaliście wygody), sportowo zestrojone zawieszenie (wcale nie takie twarde, jakbym się spodziewał) i ten silnik. Dwulitrowy bokser nie jest żadnym mistrzem prostej (siedem sekund z hakiem do setki). W skrajnych przypadkach objedzie was kombi z turbodieslem. Wspaniale rozwija jednak moc i daje mnóstwo radości. Auto aż prosi się, aby kręcić silnik do 7,5 tys. obrotów (nawet pomimo odczuwalnej wyrwy w krzywej mocy gdzieś w połowie obrotów, na co narzekają właściciele tych aut i z czym chyba nic po liftingu nie zrobiono). Wtedy jedzie najlepiej i... brzmi najlepiej. Bo trzeba podkreślić, że w GT86 wasz partner czy partnerka nie zdrzemnie się. Jest naprawdę głośno, ale z wydechu wydobywa się sama poezja.
Co ważne, GT86, tak jak starsze sportowe toyoty, niczego nie udaje. Nie ma tu żadnych trybów jazdy. Nie ma żadnego sport, comfort itp. Jest bieg do przodu i do tyłu. Finito. Jedyna rzecz, którą możecie zrobić, to wyłączyć kontrolę trakcji. Wtedy dopiero widać, do czego stworzono to auto. Do ślizgania się. I co ciekawe, jest to... banalnie łatwe. Aha - autko dostało nowy tryb "Track". Program osłabia działanie systemów bezpieczeństwa, ale w sytuacji alarmowej elektronika spróbuje was uratować.
Pytanie, czy będzie taka potrzeba. GT86, także mimo wszystko dzięki stosunkowo niewielkiej mocy, jest autem bardzo łatwym do opanowania w poślizgu. Robiąc bączki na lotnisku (a realnie często niestety na parkingu pod marketem) będziecie musieli się naprawdę postarać, żeby auto podniosło wam ciśnienie w negatywny sposób. Co przez to rozumiem? GT86 produkuje adrenalinę w nieograniczonych ilościach, ale praktycznie nie doprowadza kierowcy do złości. W tym aucie naprawdę trzeba się postarać, żeby tak bardzo stracić nad nim kontrolę, żeby zrobić coś nieodpowiedniego. Innymi słowy to generator przyjemności. Spełnione marzenie benzyniarza, który nie rozumie, po co wymyślono automatyczną skrzynię biegu.
I to wszystko przy w zasadzie... niewielkim apetycie na paliwo. GT86 w mieście w zupełności zadowoli się 12-13 litrami paliwa i to przy dość agresywnej jeździe. Będziecie mogli je męczyć, a nie ćwiczyć ecodriving. Aha, jest też tempomat, ale nie włączyłem go. Manetka tylko przeszkadza przy driftingu.
GT86 nie jest jednak autem pozbawionym wad. Przede wszystkim niezrozumiały dla mnie jest jego lifting - czyli w zasadzie to, o czym traktuje ten test. Toyota dodała światła LED do jazdy dziennej, usztywniono karoserię, dopracowano zawieszenie. Za kierownicą pojawił się mały wyświetlacz ciekłokrystaliczny, który pokazuje m.in. temperaturę płynu chłodniczego. To stąd dowiecie się, kiedy odpuścić. Plus wspomniany przycisk "Track" i to w zasadzie... tyle.
Silnik pozostał nietknięty. Nie zrozumcie mnie źle - to świetna jednostka, ale Toyota mogła pokusić się o coś dodatkowego dla tych, którzy chcieliby więcej mocy. Nie pojawiła się wersja z turbosprężarką (pamiętacie piątą generację Celiki z turbo w limitowanej edycji Carlos Sainz?), przez co wszyscy żądni wrażeń nadal będą odstawiać swoje GT86 do warsztatów zajmujących się autami JDM czy nawet do... ASO. Swojego czasu Toyota Marki oferowała serię tych aut z turbo.
Samochód nadaje się także co najwyżej jako drugie auto w domu - przynajmniej w kontekście auta, do którego je częściowo porównuję. Kiedy miałem Celikę, najczęściej jeździłem nią sam lub z dziewczyną. Co nie zmienia faktu, że zdarzało mi się wozić pięć osób. Albo szafę z IKEI (liftback). Tutaj tylna kanapa jest tylko po to, żeby ktoś nie powiedział, że jej nie ma. A do bagażnika zmieści się akurat zgrzewka wody mineralnej. Ale oczywiście kwestie praktyczne schodzą na dalszy plan, jeśli w garażu obok trzymacie na przykład Avensisa.
Oczywiście moim marudzeniem nie ma co sobie zawracać głowy. Prawda jest bowiem taka, że jeżeli oczekujecie od auta czegoś więcej, niż spektakularnej szarży po prostej, nie dostaniecie od nikogo więcej ani za takie pieniądze, ani tym bardziej za mniej. To, że lifting jest symboliczny, nie zmienia faktu, że to nadal świetna zabawka. W zasadzie tego liftingu w ogóle mogło nie być. Toyota GT86 zaczyna się od niecałych 130 tysięcy i jest warta każdej złotówki, jeśli szukacie auta, które naprawdę trzeba prowadzić dwoma rękoma.
Za użyczenie auta do testu prasowego dziękujemy firmie Toyota.