
Arkadiusz Klimowicz, burmistrz nadmorskiego Darłowa, to prawdopodobnie najbardziej zagorzały przeciwnik parawanów w Polsce. Miejscowość już drugi sezon walczy ze szpecącymi plaże osłonami. Z różnym skutkiem, ale przynajmniej podejmuje próby. Polskie wybrzeże, jak długie i szerokie, jest bowiem w tej kwestii raczej bierne. Poza tym burmistrz ma też plan, który dla wielu turystów będzie terapią szokową. Za rok nasze wybrzeże już nigdy nie będzie takie, jak wcześniej.
Polacy coraz bardziej dostrzegają, że plaża to miejsce publiczne, pewien skarb narodowy. Polskie plaże, na ogół piaszczyste, szerokie, często są piękniejsze niż na południu Europy. Nie mogą być traktowane po macoszemu, trzeba się nimi bardziej świadomie zajmować.
Dlaczego więc burmistrz nie zdecydował się na zapowiadaną rewolucję? Wyjaśnia to na przykładzie... papierosów. – Dzisiaj nawet palący Polacy uważają, że to oczywiste, że w knajpach, restauracjach się nie pali. Sam popalam, a dzisiaj bym do takiej restauracji nie poszedł. Ale to był proces. Kampania, która trwała wiele lat, która nam uświadomiła, że to passe – tłumaczy.
"My tu przyjeżdżaliśmy 10 lat, zawsze rozstawialiśmy i kto nam tego parawanu zabroni". Czarna wizja starć na darłowskiej plaży nas zniechęciła. Nie bylibyśmy zachęceni tego typu sławą. Tytułami w tabloidach. Postawiliśmy na długi marsz, edukację. Może i zrobiliśmy krok wstecz.
Ale parawany według Klimowicza w końcu znikną. Bo muszą zniknąć, inaczej nie pomieścimy się na plażach. Czteroosobowa rodzina w swojej parawanowej fortecy zajmuje znacznie więcej miejsca na plaży, niż osoby wyposażone jedynie w ręczniki.
Co istotne, skoro burmistrz rok temu miał plan na te wakacje (nawet jeśli nie wypalił), to powinien mieć plan już teraz na kolejne wakacje. I tak rzeczywiście jest – a na dodatek w tej sprawie panuje konsensus, więc zapewne nic nie stanie na drodze.
