
Reklama.
"Miesięcznice" na Krakowskim Przedmieściu, czyli procesje ku pamięci poległych pod Smoleńskiem doczekały się już specjalnej ustawy o cyklicznych manifestacjach. Może mniej spektakularne - ale również powtarzające się co miesiąc - są wizyty Jarosława Kaczyńskiego każdego 18. dnia miesiąca przy grobie brata i bratowej na krakowskim Wawelu. 18 kwietnia 2010 roku para prezydencka została właśnie tam pochowana.
W ostatnich miesiącach prezesowi PiS asystowała podczas tych wizyt świta godna królów. W modlitwie nad sarkofagiem towarzyszyła premier, ministrowie i inni ważni politycy Prawa i Sprawiedliwości. Te pielgrzymki do grobu zmarłego prezydenta, w mediach publicznych przedstawiane jako uroczystości o kameralnym i rodzinnym charakterze, przez wielu mieszkańców Krakowa były postrzegane jako próba upolitycznienia katastrofy lotniczej. Ci, którym wyprawy na Wawel się nie podobały manifestowali swoją złość na drodze dojazdowej na zamek. Wczoraj, 18 lipca prezes na Wawel pierwszy raz od dawna nie przyjechał. To był dziwny, szalony dzień, który skończył się wybuchem szalonej złości prezesa Prawa i Sprawiedliwości. Na ten spektakularny atak wściekłości Kaczyńskiego złożyło się wiele czynników. To, że musiał odstąpić od tradycji zapewne było jednym z nich.
A miało być tak pięknie. Nic nie wskazywało na to, że obrady będą się ciągnęły przez cały dzień aż do północy. Wszyscy spodziewali się twardej dyskusji w Sejmie, odrzucania przez większość sejmową kolejnych wniosków o poprawki i może odrobinę pyskówki na sali plenarnej. Po dniu spędzonym w Parlamencie Jarosław Kaczyński spokojnie mógłby wsiąść do limuzyny i pojechać wraz osobami towarzyszącymi do Krakowa. Te plany popsuł Andrzej Duda.
Prezydent po raz pierwszy tak wyraźnie przeciwstawił się prezesowi. Zapowiedział, że jeśli Sejm nie przegłosuje prezydenckich poprawek do ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa, to on zawetuje ustawę o Sądzie Najwyższym. Nie widać było złości na twarzy prezesa i można było wysnuć nawet przypuszczenie, że obaj z prezydentem działali w porozumieniu. Temu jednak zdaje się przeczyć logika następnych wydarzeń.
Mimo nawoływań opozycji o przerwanie obrad Sejmu w związku z zapowiadanym wetem prezydenta, PiS nie tylko nie wyhamował, ale wręcz przyśpieszył. Posłowie rządzącej partii jak taran przełamywali kolejne próby opozycji zmierzającej do zmiany ustawy o SN, która de facto znosi zasadę trójpodziału władzy w Polsce. Czas jednak płynął i coraz bardziej jasne stawało się, że tym razem Jarosław Kaczyński do Krakowa nie pojedzie. Choć był moment, że zniknął z sali na 1,5-2 godziny, to nie pojawił się na Wawelu – dowiaduje się naTemat od jednego z cyklicznie protestujących tam mieszkańców.
I w końcu, blisko północy doszło do katastrofy. Jarosław Kaczyński, naruszając porządek obrad, wszedł na mównicę i zwrócił się do posłów opozycji w słowach, których prędko nie zapomnimy. ”Nie wycierajcie sobie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego brata. Niszczyliście go! Zabiliście go! Jesteście kanaliami!"
Oklaski z ław poselskich PiS. Kurtyna. 18 lipca przeszedł do historii.