Jednoślady budzą w Polsce bardzo skrajne emocje. Mało kto przechodzi obok nich obojętnie, a motocykliści postrzegani są albo jak wariaci, samobójcy i dawcy organów, albo jako "swój gość, ziom, kolega na szlaku". Okazuje się jednak, że nawet w obrębie motocyklowej braci są różne grupy, kasty i hierarchia ważności.
Zakup motocykla to zwykle bardzo trudna decyzja. Często podejmowana jest wbrew rodzinie. Zwłaszcza matki i żony są przeciwne, bo od razu widzą swojego ukochanego mężczyznę co najmniej w szpitalu, jeszcze częściej na wózku, a nierzadko w kostnicy. Zresztą zasada ta tak samo tyczy się kobiet, bo choć prędzej mąż pozwoli na zakup motocykla żonie niż odwrotnie, to jednak generalnie jeśli jedno z małżonków nie jeździ i boi się jednośladów, to drugie będzie miało pod górkę.
Trudny zakup
Kiedy jednak już się uda, w taki czy inny sposób zaczyna się zabawa. Na polskich drogach jest coraz więcej skuterów i motocykli. W ciągu ostatnich kilku lat wręcz lawinowo rosła liczba pojazdów z silnikami o pojemności do 125 cm sześciennych. To za sprawą nowelizacji przepisów, które dopuszczają poruszanie się jednośladami o mocy do 15 koni mechanicznych bez konieczności posiadania prawa jazdy kategorii A (motocyklowe). Wystarczy przynajmniej przez trzy lata mieć "prawko" kategorii B i już można bez nerwowego oglądania się za patrolami policji śmigać na motorze czy skuterze.
Wbrew pozorom 125 to nie jest już "motorynka”. Skutery z silnikami o takiej pojemności radzą sobie więcej niż dobrze w mieście, ale i motocykle wcale za bardzo nie odstają, niektóre nawet za miastem potrafią pokazać "pazur". I choć przez wielu posiadaczy wielkich motocykli skuter nie budzi szacunku, a raczej politowanie, to jednak – może czasem z obrzydzeniem – ale podniosą rękę w pozdrowieniu.
"Bo wszyscy motocykliści to jedna rodzina"– chciałoby się czasem zaśpiewać. Nieważne, czy ktoś jedzie na "odkurzaczu”, czy wielkim BMW. Motocykliści niczym rycerze na swych fryzyjskich rumakach, gdy nadjeżdżają z przeciwka pozdrawiają się. "Lewa w górę” to hasło bardzo popularne na wszelkich forach dyskusyjnych poświęconych jednośladom. Oznacza właśnie pozdrowienie.
Ten zwyczaj "rycerzy szos” czasami bywa zresztą kłopotliwy. Wyobraźmy sobie scenę, gdy jeden człowiek jedzie szosą, a z przeciwka jedzie kolumna złożona z kilkunastu motorów. Oni podnoszą dłoń na chwilę, ale samotnik albo podniesie rękę raz a dobrze, albo co chwilą będzie nią machał niczym Breżniew podczas defilady na Placu Czerwonym. Ale nie ma lekko, odrzucenie pozdrowienia poczytywane jest jako oznaka totalnego buractwa. Nie daj boże spotkać się parę kilometrów dalej na na stacji benzynowej czy w przydrożnym barze z tym, komu się nie odmachało.
Grupy i klany
Z tego zwyczaju wyłączone są chyba tylko dwie grupy. Pierwsza to Harleyowcy. Z niewiadomych powodów zwykle jest tak, że posiadacz Harleya nie będzie pozdrawiał nikogo na motorze mniejszym niż jego, co w sumie dotyczy pewnie około 90 proc. użytkowników jednośladów. – Nie jesteśmy dla nich wystarczająco godni – tłumaczy Michał, na co dzień jeżdżący Hondą CBR. – Panuje pośród nich przekonanie, że lepiej mieć siostrę w burdelu, niż brata na "japończyku". To świry i snoby – przekonuje.
– Opinia krzywdząca i na wyrost, ale pozdrów kogoś nadjeżdżającego na tym amerykańskim krążowników… Naprawdę rzadko który odmacha – dodaje Rafał, na co dzień jeżdżący Suzuki V-Strom. – Inna rzecz, że my też mamy swój honor i na przykład nie machamy dostawcom pizzy – dodaje.
– Jazda na motocyklu to coś więcej, niż tylko podróż z punktu A do punktu B. – Śmigasz między "puszkami” i cieszysz się wolnością. Nawet policja traktuje nas inaczej niż kierowców samochodów. Jak w aucie przekroczysz prędkość o 20-30 km na godzinę to bez litości wlepią ci mandat. Motoru często nawet nie zatrzymują, chyba, że ktoś wyraźnie przeszarżuje – twierdzi Michał. – Ja bym z tą policją nie przesadzał. Zatrzymują, ale pamiętam, że kilka razy po prostu postaliśmy, pogadaliśmy i skończyło się na pouczeniu. Oficer śmiał się, że najchętniej by mi wlepił mandat za jazdę bez pasów, no to mu pokazałem te na jezdni i pojechałem – śmieje się Michał.
To poczucie wolności nie dotyczy dostawców pizzy. – Umówmy się, że mało kto z nich jeździ skuterkiem dla przyjemności. Jeżdżą wokół restauracji i rozwożą placki, praca jest ciężka i pożyteczna, ale najczęściej to nie są motocykliści z wyboru. W ich przypadku skuter to tylko wygodny środek transportu, wygodniejszy od hulajnogi i szybszy od samochodów stojących w korkach – tłumaczy Andrzej, posiadacz dwóch motocykli i jednego skutera. – Ja im nie macham, bo mało który kuma o co chodzi, a jeden kiedyś się zatrzymał myśląc pewnie, że to ja zamawiałem pepperoni – dodaje Rafał.
Z tym pozdrawianiem ludzi na skuterach to w ogóle jest przedziwna sprawa. – Ostatnio na drogach zaroiło się od maxi-skuterów, których właściciele są często takimi samymi wariatami jak my, z tąż różnicą, że nie chce im się biegów zmieniać i stawiają na wygodne rozwiązania. Oni machają, my machamy, fajnie jest – przekonuje Michał. – Ale tym na małych "odkurzaczach” to ja pierwszy nie macham. Jak koleś podniesie łapkę to pozdrowię, jak nie to krzyż na drogę. Wielu kompletnie nie czuje klimatu – wyjaśnia Rafał.
Ręka, noga...
Zwłaszcza, że czasem motocykliści zamiast lewej ręki podnoszą… lewą nogę. – Ten zwyczaj przywędrował do nas z Włoch i Francji. Nie bardzo się przyjął, ale co pewien czas widać, jak ludzie się pozdrawiają goleniami – śmieje się Michał.
Wydawać by się mogło, że użytkownicy skuterów i motocykli to zwie zupełnie odmienne grupy kierowców. – Kiedyś może i tak – twierdzi Andrzej. – Ale to się zmieniło. Skutery są świetne na miasto i często wolę wsiąść na mój "sedesik” i pojechać do centrum w jeansach i marynarce, niż wbijać w skóry i potem gotować na światłach nie tylko płyn w chłodnicy, ale i samego siebie – dodaje. On sam używa skutera Piaggio w mieście, na wypady w Polskę i do ścigania się z kolegami po lesie używa odpowiednio ciężkiego motocykla turystycznego lub lekkiego enduro.
– Wielu jest dziś takich, którzy doceniają automaty, co nie znaczy, że jazda "na kiblu" jest powodem do chwały – twierdzi Rafał. – No dobra, wygląda to może trochę niepoważnie. Mam 190 cm wzrostu, ważę 110 kg i jak wsiadam na skuter to dziewczyna śmieje się, że miś z cyrku uciekł na motorynce. Pozycja siedząca z kolanami przed sobą przypomina trochę te, którą przybiera król, który udał się piechotą tam, gdzie zwykle nawet król chadza piechotą. Ale plusów w mieście jest więcej, ja nie stoję w korkach – przekonuje Andrzej.
Andrzej, Michał, Rafał – imiona prawdziwe, nazwiska są nie istotne. Bo w tym światku nie liczy się więcej jak to, jak masz na imię. Marka motocykla? Nie istotna. Ani klasa. – Kiedy jedziemy większą grupą znajomych w Polskę, koleżanki i koledzy śmigają na różnych sprzętach. Zawsze dopasowujemy się do najsłabszej maszyny. Bywało, że jechaliśmy w Bieszczady z dwiema 125-kami w składzie i nikt się nie nie śpieszył, bo wiadomo, że słabsze motocykle jeżdżą po prostu wolniej – tłumaczy Wojtek. On sam jeździ olbrzymią (i drogą) Yamahą FJR. – Pewnie jak bym "odkręcił" gaz, to w parę godzin bym dociągnął z Warszawy do Rzeszowa. Ale liczy się grupa, wspólnota. Nikogo nie zostawiamy.
Zasada dotyczy także samopomocy na drodze. – Praktycznie każda marka i wiele modeli modeli motocykli ma swoje kluby internetowe. Te bardziej prężne mają klubowe Assistance. Jesteś w trasie i coś się zepsuło? Dzwonisz, jak tylko w pobliżu jest ktoś, kto może podjechać i przywieźć na przykład nową linkę sprzęgła, to na pewno przywiezie – przekonuje mnie Rafał. On sam kiedyś właśnie miał taką przygodę. – Wszedłem na stronę mojego klubu, znalazłem telefon do gościa, którego znałem tylko z sieci. Najdalej po godzinie wspólnie mocowaliśmy się z wymianą.
Motocykliści są wśród nas
– Jest nas coraz więcej, ale wciąż mało. Jak kupiłem motor, to wszyscy sobie u mnie zaklepywali różne części ciała – śmieje się Rafał. Najszybciej "poszły" nerki i wątroba. – Ludzie postrzegają w Polsce motocyklistów jako szaleńców i samobójców. A przecież o wiele więcej ginie w Polsce ludzi w wypadkach samochodowych, niż na motocyklach – dodaje Andrzej. – Ale to dlatego, że działa efekt skali, "puszkarzy" jest dużo więcej. Trzeba też pamiętać, że wypadki chodzą po ludziach, a ludzie po wypadkach nie zawsze –ripostuje Michał. Przypomina o akcjach społecznych, które mają przybliżyć środowisko motocyklistów przeciętnym Polakom.
– Z plakatu patrzy na nas pani pielęgniarka w kasku motocyklowym i fajnie. A potem jadę po mieście i samochód z naklejką ostrzegającą o tym, ze "motocykle są wszędzie" zajeżdża mi drogę – żali się Andrzej. – Potem będą pisać, że na takim i takim skrzyżowaniu doszło do wypadku, a tylko dlatego, że komuś nie chciało się spojrzeć w lusterko.
Czy czują się na swój sposób wyjątkowi? – Trochę chyba tak. Nie każdy ma dość odwagi albo głupoty, żeby wsiąść na motor. Gdy jedziesz czujesz, że żyjesz – przyznaje Michał. – Ale dopóki zdajesz sobie sprawę z ulotności tego życia to wszystko jest w porządku. Nie można się bać, ale nie można się też poczuć nieśmiertelnym. Zachowanie umiaru i rozwagi na pewno pomogą przeżyć dłużej na drodze – dodaje Rafał.