To nazwisko znają wszyscy – mniej zaangażowani z wierszy dla dzieci, bardziej chociażby z „Balu w Operze”. Właściciel tego nazwiska to postać niezwykle interesująca, barwna, dla wielu kontrowersyjna, ale mimo to powszechnie doceniana i lubiana. Zwłaszcza, że kojarzy się ze Słoniem Trąbalskim, buntowniczym, ale i charyzmatycznym językiem ("I ty fortuny skurwysynu,/Gówniarzu uperfumowany,/Co splendor oraz spleen Londynu/Nosisz na gębie zakazanej,/I ty, co mieszkasz dziś w pałacu,/A srać chodziłeś pod chałupę,/Ty, wypasiony na Ikacu,/Całujcie mnie wszyscy w dupę") oraz błyskotliwymi skeczami kabaretu Pod Picadorem. Być może właśnie ze względu na wszystko, za co kochamy Juliana Tuwima, nie oddaliśmy głosu jego siostrze, Irenie, która według uwielbianego poety, była od niego znacznie zdolniejsza.
Według Mateusza Matyszkowicza, literackiego recenzenta Trójki, Irena Tuwim żyła w cieniu dwóch mężczyzn – swojego brata, Juliana Tuwima i Kubusia Puchatka, bo to za nim się schowała. Choć nie rywalizowała z Julianem, żyła jego lękami kochając bezbrzeżnie tylko jego, zawsze była z nim porównywana. Do historii kultury przeszła jako ta, która podała przekład opowieści dla dzieci autorstwa A.A. Milne. Wielka szkoda. Irena Tuwim swój debiut literacki odnotowała z nie mniejszym sukcesem niż Julian, jednak karta sławy była po jego stronie. Kiedy wiersze Juliana cytowała cała Warszawa, znane nazwisko Irenie nie pomogło – na zawsze stała się siostrą swojego brata, nie pisarką, a niedługo później matką Kubusia Puchatka.
Trudne dzieciństwo i wielki talent
W łódzkiej kamienicy przy pasażu Szulca 5 pod numerem 13 w sierpniowy dzień w 1898 roku przyszła na świat Irena Tuwim, młodsza siostra Juliana. Adela Tuwim czuje ulgę – mała nie ma znamienia, które obecne na twarzy jej brata, spędza sen z powiek matce dzieci (jest przekonana, że to kara za jej bliżej nieokreślone grzechy). Choć Tuwimowie to zasymilowani Żydzi, od poprzedniego pokolenia czuli się Polakami. W ich rodzinie mówiło się po polsku, czystą polszczyzną. Ani Irka, ani Julek nie znali nawet jednego słowa w języku jidysz.
Opiekowała się nimi służąca, Antosia Rokosik, która mimo że nie potrafiła ani czytać, ani pisać, kochała chodzić do teatru, a do snu to nie niania czytała dzieciom, lecz odwrotnie. Antonina była zatem u Tuwimów także główną dowodzącą. Kucharką, piastunką i służącą. Zastępowała matkę – jej postaci poświęconych było wiele wierszy Juliana, a spod pióra Ireny wyszło opowiadanie pt. „Antosia i my” opublikowane w 1934 roku w "Wiadomościach Literackich".
Tuwimowie nie byli wzorowymi rodzicami. Izydor, ojciec Juliana i Ireny, zajmował się głównie wspominaniem minionych lat młodości i podróży oraz czytaniem książek, a matka, Adela, zamartwianiem się o przyszłość. Autorka biografii Ireny Tuwim pt. „Nie umarłam z miłości” opisuje ją jako osobę nie tylko wycofaną z pierwszych lat życia swoich dzieci, ale również piętnującą. Jak można wywnioskować z późniejszych słów Ireny, przez ciągłe powtarzanie, że dziewczyna do niczego się nie nadaje, wyrosła na kobietę zawsze smutną i niepewną. Jednocześnie to Adela zaszczepiła w swoich dzieciach zamiłowanie do literatury – zamiast wierszyków dla dzieci czytywała im Mickiewicza i Konopnicką, zaznajamiała z mazurkami Chopina oraz pieśniami historycznymi do słów Asnyka, czy Brodzińskiego.
Ponadto nastoletnia Irena czytywała Staffa, Tetmajera, Verlaine'a, Rimbauda i Baudelaire'a. Pisała wiersze. W wieku 16 lat debiutowała na łamach łódzkiego dziennika „Godzina Polski” utworem „Panienka”, który był początkiem drogi do wydania tomiku „24 wiersze” przez prestiżowe wydawnictwo Jakuba Mortkowicza. Był tak dobry, że twórczość Ireny porównywano do tego, co pisała Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. O sile i randze jej debiutu świadczyło również przyjęcie Ireny do grona Skamandrytów, z którymi związana była przez kolejnych kilkanaście lat. Dzięki „24 wierszom” Irena znalazła również... męża. Marek Eiger (znany jako Stefan Napierski), pisarz, tłumacz, krytyk literacki, poliglota po lekturze tomiku od razu uznał, że musi poznać jego autorkę. Specjalnie przyjechał z Warszawy do Łodzi. Po spotkaniu Irena otrzymała kosz liliowych hiacyntów z bilecikiem: „Irenie Tuwim w podzięce za słowa Jej wierszy i Jej ust”, a trzy miesiące później – pierścionek zaręczynowy.
Śmiało powiedzieć można, że jako wchodząca w literacki świat poetka zrobiła tak samo duże wrażenie jak jej brat, gdy debiutował. Z czasem Tuwimowie przeprowadzili się z Łodzi do Warszawy – wówczas kariera literacka Juliana nabrała tempa. Za życia stał się on gigantem polskiej kultury. A Irena? Żyjąc między bratem, a wybitnym w swej dziedzinie mężem, coraz bardziej oddalała się od literackiego spełnienia – zamiast pisać, zaczęła tłumaczyć.
Dwa małżeństwa
Do Ireny mężczyźni zawsze czuli miętę. Antosia Rokosik nieraz powtarzała, że Irka „na zgrabnisię i galantą pannę wyrosła”. Z kolei jej bratanica, Ewa Tuwim-Woźniak, wspomina ją jako bardzo elegancką osobę, której uroda wyglądała nieco egzotycznie przez duże, ciemne, błyszczące oczy. Irena miała w sobie coś klasycznego. Kasztanowe włosy zaczesywała zawsze do tyłu. Jej pełne kształty i magnetyczne spojrzenie sprawiały, że była niezwykle kobieca. Jednak pierwszy jej partner, wspominany Marek Eiger choć w sposób bardzo romantyczny, wybrał właśnie ją z wyjątkowo przyziemnych powodów – zależało mu, by wżenić się w „tych Tuwimów”, a sam był homoseksualistą.
Ponieważ pochodził z zamożnej rodziny łódzkich fabrykantów Markowi i Irenie żyło się dostatnie i wygodnie. Służba na każde skinienie, osiem pokoi w willi na Mokotowie, zagraniczne podróże, potężne zbiory biblioteczne na mahoniowych regałach... Napierski nie skąpił też Skamandrytom wsparcia finansowego. Mimo homoseksualnej orientacji Marka wcale nie jest oczywiste, że nie kochał on Ireny. Na początku niezwykle fascynował się jej twórczością, z czasem ich relacja zaczęła mieć bardziej przyjacielski charakter. Zupełnie jak Iwaszkiewicz ze swoją żoną. Udzielali sobie wsparcia, byli blisko. Jednak to nie wystarczyło, by małżeństwo przetrwało.
Drugiego męża Irena poznała na spotkaniu, które zorganizował jej pierwszy mąż. Marek zapraszał do siebie warszawską śmietankę towarzyską na brydża i pewnego dnia zjawił się tam również Julian Stawiński. O uczuciu do nowo poznanego mężczyzny mówiła po latach jak o opętaniu i przekonaniu, że byli dla siebie stworzeni. Gdy Irena uciekła do Paryża, by odciąć się od obu mężczyzn, była wiosna. Wcześniej zleciła ogrodnikowi zasadzenie specjalnie sprowadzonych z zagranicy kwiatowych cebulek. Marzyła, by wokół tarasu rosło tysiąc czerwonych tulipanów. Nie zaczekała nawet jak zakwitną.
Przeżywała ogromne miłosne rozterki. Sama przyznała, że była tak przywiązana do Marka, że gdyby nie uderzenie piorunem miłości, raczej by od niego nie odeszła. Mężczyzna widząc, co przeżywa Irena zaproponował jej układ – może odejść do niego na rok, a potem wrócić, jeśli nie będzie szczęśliwa. Nigdy nie wróciła, jednak pierwszego męża długo nosiła w sercu. Z jednej strony pisała: Gdy przechodzę obok domu, gdzieśmy mieszkali,/ co rano/ tyle wspomnień ożywa we mnie./ Wspominam mile deszcze wiosenne,/ otwarty balkon,/ twoje anginy,/ hiacyntową Wielkanoc ( )/ I chcę ci powiedzieć,/ że bardziej od samych rzeczy/ kocham ich cienie,/ więc ciebie kocham,/ rozumiem to dziś dopiero,/ kiedy przechodzę obok naszego domu. Z drugiej zaś, gdyby odczytywać fragmenty jej wierszy, które napisała w okresie rozstania jako komentarz do jej osobistego życia, można wnioskować, że była osobą bardzo nieszczęśliwą: Mam do ciebie nienawiść, co przechodzi już w płaską, ordynarną złość, która w chwili napięcia sprawia rozkosz, a kiedy przemija, pozostaje po niej wstyd. Dziś, kiedy jadłeś obiad, miarowo poruszały ci się żuchwy. Wtedy mała jędza, która od niedawna urosła mi na sercu, odezwała się we mnie i pomyślałam, że jedząc tak wyglądasz jak krowa.A często marzę o tym, żebyś umarł.
Stawiński pojechał do Francji za Ireną i gdy ta chciała go rzucić, mężczyzna strzelił do siebie. Nie trafił w serce, przestrzelił sobie płuco. Ten desperacki akt przekonał Irenę i po powrocie z Paryża wyprowadziła się z wielkiej willi do pokoiku w mieszkaniu przy ul. Kredytowej. Z Eigerem rozwiodła się w 1935 roku, Stawińskiego poślubiła w Wilnie jeszcze tego samego roku. On robił karierę jako radca prawny i adwokat, a Irena tłumaczyła kolejne pozycje literacie i tak jak swój brat, zajęła się literaturą dziecięcą.
The Pooh Lady
Irena, podobnie jak Julian współpracowała z Wydawnictwem Przeworskiego. To właśnie dzięki tej współpracy to Irena podawała ówczesnym dzieciom przekłady bajek braci Grimm, Tołstoja, disnejowskich przygód Myszki Miki, Królewny Śnieżki oraz byczka Fernando. W tym samym czasie, co Julian pisał wiersze o Słoniu Trąbalskim, Zosi Samosi, czy Panu Tralalińskim, Irena zajęła się przekładem jeszcze popularniejszego utworu dla dzieci, a mianowicie Kubusia Puchatka, którego jak się okazuje, stworzyła ona, nie A.A. Milne.
Bo gdyby dosłownie przetłumaczyć tytuł znanej dziecięcej powieści „Winnie the Pooh” okazałoby się, że znany wszystkim „miś o małym rozumku” jest dziewczynką. Imię Kubuś nosił zaś ukochany pies Ireny, a ponieważ miał puszyste futerko, właścicielka często nazywała go również Puchatkiem. Co więcej, w polskim „tłumaczeniu” nie zgadza się także... fabuła. Historia Winnie przesycona była anglosaskim humorem oraz wątkami, które bezpośrednio wynikają z brytyjskiej kultury. Z tego powodu za pierwszym razem Irena odrzuciła propozycję tłumaczenia tej książki. Ostatecznie do pracy nad tekstem przekonała ją rodzina. Irena nie tylko zwroty czy dowcipy, ale również losy Puchatka przełożyła „na nasze”, czym zachwyciła krytyków. Napisała właściwie nową książkę jednocześnie mieszcząc się w kategorii „tłumaczenie”. To dzięki niej do dziś używamy powiedzeń, takich jak „to, co tygrysy lubią najbardziej”, „wszyscy krewni i znajomi Królika” albo „małe co nieco”. Polska wersja powieści A.A. Milne zyskała tak wielką popularność i przychylność czytelników, że w Wielkiej Brytanii nazwano Irenę "The Pooh Lady", a gdy w 1986 roku Stanisław Lem usłyszał, że prof. Adamczyk-Grabowska przechrzciła Kubusia Puchatka na wierną oryginałowi Fredzię Phi-Phi „chciał ją tępym nożem zamordować”. Jego zdaniem przekład Ireny Tuwim był lepszy od oryginału.
Na okres największej sławy po sukcesie „Kubusia Puchatka” przypadają również największe tragedie w życiu Ireny: w 1940 roku w Palmirach zostaje rozstrzelany jej pierwszy mąż, co Irena bardzo przeżywa. Trzy lata później umiera jej matka – zostaje zamordowana podczas pobytu w szpitalu psychiatrycznym w Otwocku. Gestapowcy rozstrzelali chorą kobietę, a jej ciało wyrzucili przez balkon. Julian i Irena dowiadują się o tym dopiero po kilku latach. W tym samym czasie okazuje się również, że Stawiński, mąż Ireny, jest lekomanem i alkoholikiem. Piętno nałogów bardzo mocno odciska się na Irenie – w jego przekonaniu to ona winna jest każdej przykrości, która się jemu przytrafia. Mimo że kilkanaście lat wcześniej Kubuś Puchatek słowami Ireny stwierdził, że "kiedy się kogoś kocha, ten ktoś nigdy nie znika" jej świat wali się do reszty, gdy w 1953 roku umiera Julian Tuwim.
Tuwim może być tylko jeden
Irenę łączyła z bratem wyjątkowa więź. W dzieciństwie Julek obdarowywał siostrę drobnymi upominkami, ona pomagała mu rozcinać karty nowo zakupionych książek. Gdy wyjechał na ferie do wujostwa Irena doświadczyła „pierwszego bólu serca”: „był rozdzierający i trwał blisko dziesięć dni. Moja rozpacz była ponad wszelkie argumentacje. Płakałam w nieutulonym żalu jak pod murami Jerozolimy” - pisała po latach, a wówczas odliczała dni do powrotu brata wyrywając kartki z małego kalendarza, który wisiał na szafie. Odtąd na wybuchy dziecięcego płaczu mówiono w domu Tuwimów „za szafą”. Gdy debiutował tomikiem „Czyhając na Boga”, a jego wersy cytowała cała Warszawa, Irena cieszyła się najbardziej. Kiedy każde z nich założyło rodziny widywali się niemal codziennie, a jeśli nie mieli takiej możliwości, pisali do siebie listy.
Po latach Irena mówiła o swoim bracie, że ma „musująco szampańską aurę jarzącą się wiecznie jak choinka”. Na śmierć i życie kochała tylko jego. Do końca. Wszystko, co się z nią działo „jakoś oplatało się wokół jego osoby”. I nie były to toksyczne więzi, Julian nigdy nie wykorzystywał swojego sukcesu literackiego przeciwko niej. „Gdy żegnałam się z Julkiem 17 grudnia 1953 r. przed Jego wyjazdem do Zakopanego, ćwierć żartem, a trzy ćwierci serio powiedziałam Mu w przypływie powrotnej fali dawnej, dziecinnej miłości, że to rozstanie skończy się dla mnie tym razem za szafą. Mówiąc to, nie pomyślałam ani przez chwilę o rozstaniu na zawsze. Po prostu tak jak wtedy dom, tak teraz Warszawa, opuszczona przez Julka, wydawała mi się nagle pozbawiona sensu. A myśl, że tak mogłoby zostać już na zawsze – nie do zniesienia”. Dziesięć dni później, Julian zmarł na atak serca.
Na początku Irena nie mogła nawet godnie przeżyć żałoby – została zmuszona przez wydawnictwo do pisania o bracie. W 1956 roku została wydana książka pt. „Łódzkie pory roku”, bardzo wysoko oceniona przez krytyków i porównywana do „Domu nad łąkami” Zofii Nałkowskiej. Zawierała wspomnienia Ireny, jednak musiały być one bogato uzupełnione przez historie o Julianie, ponieważ według szefa działu literackiego tylko ze względu na chęć poznania kulis twórczości autora „Balu w Operze” ludzie będą chcieli to czytać. Kolejne lata życia Ireny to równia pochyła. Jej mąż żyjąc między jedną terapią i odwykiem w zakładzie, a drugą obciążał ją psychicznie. W życiu zawodowym było równie kiepsko – zlecenia na tłumaczenia dla Ireny najczęściej załatwiał Julian. Bez jego wsparcia żyło się coraz marniej. To doprowadziło Irenę na skraj i rozważania o samobójstwie. Sama mawiała, że książka o niej powinna mieć tytuł "Tam, gdzie nie ma uczuć", a w swej niedoli utożsamiała się z postaciami Anny Kareniny i Pani Bovary. Umarła 7 grudnia 1987 roku w samotności – Julian Stawiński odszedł 14 lat wcześniej.
Irena Tuwim spełniła pośrednią, ale kluczową rolę w kształtowaniu polskiej kultury. Historia „Kubusia Puchatka” pokazuje, że bycie tłumaczem wymaga czegoś więcej niż tylko znajomości języka obcego. Trzeba rozumieć kontekst, mieć redaktorskie wyczucie, kulturowe rozeznanie, a co najważniejsze – trzeba umieć pisać. Mimo to, oraz mimo własnej twórczości literackiej na poziomie najlepszych pisarzy tamtych lat, Ireny nie doceniano i ciągle porównywano do kogoś popularniejszego. Jakby celowo stawiano w cieniu. Nie dostrzegano jej nawet mimo że sam Julian wielokrotnie przyznał, że siostra ma od niego większy talent literacki. Zupełnie jakby rynek literacki był dla dwóch Tuwimów za mały, więc pozostawiono tego, który „przyjął się” jako pierwszy. Jakby nie mieściło się ludziom w głowach, że i on, i ona mogą zmieniać oblicze polskiej kultury. Jakby "przetrawienie" twórczości Juliana, skala zmian, jakie zachodziły pod wpływem jego twórczości w polskiej kulturze były tak duże, że gdyby dołączyć do tego jeszcze talent Ireny, byłoby to zjawisko nie do pojęcia. Na pamiątkowej tablicy, która wisi na murach kamienicy w Łodzi, w której mieszkali Tuwimowie, do dziś widnieje tylko imię Juliana.
Korzystałam z książki Anny Augustyniak pt. "Irena Tuwim. Nie umarłam z miłości", wyd. Trzecia Strona.