Jarosław Kaczyński chce wystawić Niemcom rachunek za zniszczenia i straty, jakie poniosła Polska podczas II Wojny Światowej. Tym samym kręci bicz, który może dotknąć nas wszystkich. Co jeśli Niemcy też nas podliczą i masowo zaczną upominać się chociażby o utracone mienie? Ta dyskusja to miecz obosieczny.
– Polska nigdy nie zrzekła się tych odszkodowań. Ci, którzy tak sądzą, są w błędzie – tak Jarosław Kaczyński grzmiał podczas lipcowej konwencji Zjednoczonej Prawicy. Temat natychmiast podłapali inni politycy PiS-u, chociażby Antoni Macierewicz. Jego zdaniem PRL, czyli sowiecka kolonia, co prawda "zrzekła się" tych roszczeń, ale tylko dlatego, że po drugiej stronie była inna sowiecka kolonia, czyli NRD.
Poseł Arkadiusz Mularczyk skierował do Biura Ekspertyz Sejmowych zapytanie, czy Polska może domagać się od Niemiec odszkodowań. Dokument ma być wkrótce gotowy. Skrajna prawica przyklasnęła pomysłowi roszczeń, a słupek oczekiwanych kwot rósł niczym temperatura w sierpniowe upały. Teraz mówi się o sumie... 25 bilionów złotych, co pokazuje absurd żądań, biorąc pod uwagę, że do tej pory Niemcy wszystkim państwom wypłaciły 70 mld euro.
Temat trafił na podatny grunt, bo z sondażu Ipsos dla "Wiadomości" TVP wynika, że aż 63 proc. badanych Polaków chce od Niemiec reparacji wojennych.
Nie studzą ich nawet wypowiedzi niemieckich dyplomatów, którzy podkreślają, że Polska już kilkukrotnie zrzekła się prawa do odszkodowania. Najpierw w 1953 roku, później w 1970 (uznanie przez RFN granicy na Odrze i Nysie), następnie w latach 1989 i 1990. Tymczasem są dodatkowe powody, aby poważnie zastanowić się, czy pomysł Prezesa nie wyjdzie nam bokiem.
Prowokujemy ich roszczenia
Jednym z przerażonych pomysłami rządzącej ekipy jest Witold Jurasz, dziennikarz, prezes Ośrodka Analiz Strategicznych, były dyplomata. Co ciekawe, on sam jest człowiekiem o prawicowych poglądach. – Do wczoraj sądziłem, że pomysł, by domagać się odszkodowań za II Wojnę Światową to idea subtelnych intelektualistów z TVP Info, którzy nie rozumieją, że gdy Lech Kaczyński kazał wyliczyć straty Warszawy za II wojnę światową to tylko po to, by Niemcy nie popierali pozwów swoich obywateli za mienie pozostawione w Polsce – napisał na swoim profilu.
Niestety, jak przyznaje, minister Waszczykowski uświadomił go, że władze RP w zasadzie popierają ten pomysł. W ocenie Jurasza prowokujemy roszczenia ze strony Niemiec.
30 lat mieszkali w domu na Mazurach
Takich spraw już przybywa. Wnioski o odszkodowanie wpływają do Prokuratorii Generalnej Skarbu Państwa. Najczęściej to sprawy tzw. późnych przesiedleńców, którzy w latach 1956–1984 zrezygnowali z polskiego obywatelstwa i wyjechali do Niemiec. To nie jest mała grupa, nawet 600 tys. osób. Długi czas emocje i wizje powrotu Niemców na Ziemie Odzyskane karmiła sprawa Mazurki Agnes Trawny, która domagała się zwrotu gospodarstwa w Nartach koło Szczytna zarządzanego przez Lasy Państwowe. Sądy – Rejonowy w Szczytnie i Okręgowy w Olsztynie – odmówiły jej zwrotu mienia, natomiast Sąd Najwyższy przyznał jej rację. Tymczasem w w gospodarstwie przez 30 lat mieszkała polska rodzina.
Mało? Arnold Szczepański, Artur Schepnaski i Hildegarda Jaeger domagali się 2-milionowej rekompensaty za niemal 70 hektarów ziemi, którą porzucili przed laty na terenie dzisiejszego województwa warmińsko-mazurskiego. Tyle samo żądała Erika Tyzak za gospodarstwo o powierzchni 48 hektarów w okolicy Gietrzwałdu.
Skala jest duża
Sprawa żyje wśród zwykłych ludzi. Historia, którą usłyszałem niedawno dobrze to obrazuje. Na daleką mazurską wieś przyjechała niemiecka rodzina. Typowa podróż "do korzeni", chcieli zobaczyć, skąd pochodzi ich rodzina i gdzie seniorowie rodu dorastali. Znaleźli dom, zapukali do drzwi. Chcieli po prostu porozmawiać i się rozejrzeć. Polska rodzina nie mówiła ani po niemiecku, ani po angielsku. Ze strzępków rozmowy zrozumieli jedynie rwane hasła "dom, wojna, rodzina". To wystarczyło, żeby spanikować i pomyśleć, że oto Niemcy przyjechali właśnie... upominać się o swoje.
Wystarczy wklepać w Google hasło "utracone mienie Niemcy". Oto kilka nagłówków: "700 tysięcy niemieckich przesiedleńców odzyska nieruchomości", "Niemcy idą po nasze", "Rośnie liczba spraw o odszkodowanie dla obywateli Niemiec", "Czy Gdańsk będzie musiał zwrócić poniemieckie mienie", "Niemcy się nie poddają, ciąg dalszy roszczeń", "Niemieckie roszczenia pogrążą Polaków".
Sprawa nie jest prosta, bo w latach 70-tych – jak opisywało Polskie Radio – podczas "łączenia rodzin" doszło do masowej emigracji do RFN. Był tylko jeden haczyk, musieli zrzekać się obywatelstwa polskiego, a co za tym idzie, zrzekali się prawa do pozostawionego majątku. Owe osoby dostawały od niemieckiego rządu finansową rekompensatę. Po latach odzyskują oni polskie obywatelstwo, a co za tym idzie prawo własności. I w taki oto sposób dochodzimy do ich żądań.
Te jednak nie są oczywiste, bo przecież jest instytucja "zasiedzenia' (20 lub 30 lat). Nie ma także możliwości odzyskania terenów, które zostały dalej sprzedane. W takim przypadku mogą jednak domagać się odszkodowania od polskiego Skarbu Państwa.
Widzicie już o czym mówimy, pisząc o mieczu obosiecznym w tej dyskusji?
Polacy dostali dwa procent
Dariusz Pawłoś, prezes Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie czeka na wynik sejmowej ekspertyzy prawniczej. W jego ocenie jest potrzebna jednoznaczna odpowiedź, czy Polska może domagać się odszkodowania i w jakiej kwocie. Podkreśla, że po II wojnie światowej Republika Federalna Niemiec płaciła ogromne odszkodowania dla ofiar wojny. Łącznie 70 mld euro. Do Polski trafiło tylko 2 proc. tej kwoty (1,5 mld), czyli niewiele w porównaniu do strat, jakie ponieśliśmy. A czy w jego ocenie możemy bać się niemieckich roszczeń?
– Po II wojnie światowej działało sporo polskich obozów, w których osadzano przymusowych niemieckich robotników. Sprawa tych ofiar nie była w Polsce nagłaśniana. Erika Steinbach była już szefowa Związku Wypędzonych, która związana jest teraz ze skrajnie prawicową partią i prokremlowską Alternatywa dla Niemiec podnosiła tę kwestię. Domagała się odszkodowania od Polski. Co ciekawe, obecnie przed wyborami rząd w Berlinie zaczął wypłacać tym niemieckim przymusowym robotnikom odszkodowania – mówi w rozmowie z naTematDariusz Pawłoś.
Związek Wypędzonych w swoich roszczeniach powoływał się na przykład obozu w Łambinowicach. Po wojnie osadzono tam około 5-6 tysięcy Niemców, ale także wielu Ślązaków. – W ocenie związku zmarło 75 procent osadzonych. Natomiast według polskich danych było to 1500 ofiar – tłumaczy Dariusz Pawłoś.
Oni też maja poczucie krzywdy
Ta bolesna przeszłość w ludziach siedzi. Bywają sytuacje, które niespodziewanie zmuszają do zastanowienia się nad wymiarem krzywd.
Przez kilka lat mieszkałem w okolicach Bydgoszczy, zaledwie kilka kilometrów od Potulic, w których działał niemiecki obóz dla przesiedleńców. Według szacunków historyków, w czasie II Wojny Światowej przewinęło się tam ponad 25 tys. Polaków. Zmarło 1500, w tym ponad 700 dzieci.
A po wyzwoleniu osadzano tam mieszkających licznie w tych stronach Niemców. Na wsi, w której żyłem podczas remontu domu, spotkało się dwóch starszych panów. Kumpli od urodzenia. Jeden z nich zaczął wspominać dzieciństwo, wyprawę do urzędu, gdy okupanci zażądali podpisania tzw. volkslisty. – Staliśmy w rządku w gabinecie, całą nasza rodziną. Chociaż groziło nam zesłanie do obozu w Potulicach, rodzice odmówili – mówił z dumą siwy pan.
Jego znajomy długo milczał i nie patrząc na nikogo powiedział. – Mieliśmy podwójne obywatelstwo, ale po wojnie był strach i musieliśmy zrezygnować z niemieckiego. W Potulicach zginęło ponad trzy tysiące Niemców – wyznał, może po raz pierwszy publicznie.