
Po studiach nie mógł znaleźć pracy, wyjechał do Londynu. Dziś właśnie kończy pracę w "Fakcie", jest ekspertem w Canal Plus, na Onecie ma cenionego bloga, a na Facebooku publikuje powieść football fiction. Przemysław Rudzki – dziennikarz sportowy, który wzorem Michała Pola staje się instytucją. W warszawskiej Arkadii porozmawialiśmy z nim o jego losach, mentalności polskich piłkarzy i Euro 2012.
Mam w tej chwili prawie 100 tysięcy znaków. Rozdziały, które wrzucam, mają po 7-8. Wiem, do czego zmierzacie. Tak, liczę się z tym, że już niedługo będę musiał dopisywać dalszy ciąg. Lubię takie sytuacje. To tak jak na uczelni, masz jakiś termin, jakiś deadline i musisz zacząć działać. Poza tym, ja bardzo lubię pisać.
To, że wszystkie wydarzenia, których doświadczyłeś, anegdotki, które jakoś tam zapamiętałeś, możesz umieścić pod konkretną postacią. Zmienić szczegóły – nazwisko, miejsce. Weźmy film "Piłkarski poker". On przecież powstał na bazie autentycznych wydarzeń. Nawet Janusz Zaorski nie ukrywał, że wiele ciekawych historii opowiedział mu Jerzy Engel.
Obudził się, dygocząc zimna. W głowie, która to puchła, jak balon, to kurczyła się, jak zwiędłe winogrono, tkwił niewidzialny szpikulec do lodu. Resztkami sił próbował odtworzyć przebieg wieczoru. Bar, klub go-go, bar, burdel, klub go-go, bar. Koniec. Jeszcze raz. Bar, klub go-go. Nie. Inaczej. Bar, na pewno bar. Zabolało mocniej. McDonald’s, nie powinienem jeść w McDonald’s. Trener by się wściekł.
Gdy czytałem pierwsze rozdziały twojej książki, skojarzyła mi się trochę z filmem "Gol", tyle że bez cenzury.
Takie tytuły raczej odpychają niż zachęcają. W Anglii mamy grę słów, taki "The Sun" nie boi się tego, że czytający go budowlaniec nie chwyci, o co chodzi. W polskiej prasie takie tytuły nie przechodzą, bo nie podobają się nie zwykłym ludziom, ale kadrze kierowniczej, która z góry zakłada, że ludzie tego nie zrozumieją. A ludzie by je zaakceptowali. My chyba dla nich robimy gazetę, a nie dla kierowników, ale może się nie znam. To jest tak jak z książką. Chodzisz po Empiku i patrzysz na poszczególne okładki. Jak któraś cię zaintryguje, bierzesz do ręki, przeglądasz. Nawet jak nie znasz autora. W końcu możesz kupić. Podobnie jak z dziewczynami. Na ulicy obejrzysz się tylko za ładną. Ludzie są wzrokowcami.
Wydaje mi się, że dobrym przykładem jest też Franciszek Smuda.
Dziennikarze go poklepywali po plecach i potem on pomyślał, że wszyscy są tacy. Że każdy przyjdzie i powie: - Franiu, nic się nie stało. Jesteś super.
A trudne pytanie sprawi, że on się obrazi i wyjdzie. No to niech wyjdzie, jego strata. Mówię to wam jako dziennikarz "Faktu" – to jego strata, bo pół miliona osób nie przeczyta co ma do powiedzenia.
Ostatnio słyszę, że przez cały czas naśmiewał się na treningach z Rafała Wolskiego. Naśmiewał się dla samego naśmiewania. A podczas Euro nie wpuścił chłopaka na boisko, nawet na kilka minut. I chwilę później otwieram "Newsweeka", tam jest wywiad z Marcinem Wasilewskim, który mówi, że Wolski na treningach był niewyobrażalny, i że za dwa lata ten gość powinien być liderem polskiej kadry. Czyli wniosek jest prosty. Ktoś tutaj kłamie.
JAKUB RADOMSKI
ŁUKASZ CYBUL
