Wyrok nie jest jeszcze prawomocny, a orzeczona kara pozbawienia wolności to kara w zawieszeniu. Krzysztof Rutkowski nie wróci zatem za kraty. Bo były poseł i "detektyw" już raz zaliczył odsiadkę, w 2013 roku był skazany na 1,5 roku więzienia, ale skończyło się na 10 miesiącach za kratami. Wtedy chodziło m.in. o pranie brudnych pieniędzy. Ten proces dotyczył przestępstwa innego rodzaju.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
W tym przypadku chodziło o głośne i kontrowersyjne akcje, jakie pracownicy biura detektywistycznego Krzysztofa Rutkowskiego przeprowadzili w 2005 r. w Bytomiu oraz w okolicach Rybnika. Katowicka prokuratura oskarżyła Rutkowskiego oraz trzech jego ludzi o bezprawne pozbawienie wolności dwóch osób, a także zmuszanie do określonego zachowania. Do tego doszedł zarzut prowadzenia usług detektywistycznych bez licencji. Proces toczył się przed sądem w Warszawie i, jak podaje "Gazeta Wyborcza", właśnie zapadł wyrok: rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat, a także kilkadziesiąt tysięcy złotych grzywny. Na kary w zawieszeniu skazano także trzech współpracowników Rutkowskiego.
Akcja w Bytomiu dotyczyła nieistniejącego długu. O pomoc do Rutkowskiego zwrócili się właściciele hurtowni, którzy twierdzili, że pożyczyli od znajomej 100 tys. zł. Cały dług spłacili, a mimo to kobieta wciąż żądała zwrotu pieniędzy. Biuro Rutkowskiego urządzili prowokację – hurtownikom przekazano kopertę (w środku zamiast pieniędzy były pocięte gazety), którą mieli wręczyć przyjacielowi kobiety. Gdy ten kopertę przyjął, wyskoczyli zamaskowani ludzie Rutkowskiego, powalili mężczyznę na ziemię i skuli kajdankami. Podobny los spotkał wierzycielkę. Prokuratura uznała, że było to przestępstwo. A teraz zdanie śledczych podzielił sąd. Rutkowski nie może się z tym jednak pogodzić.
Z kolei zarzuty związane z akcją w Książenicach dotyczyły interwencji w miejscowej szkole podstawowej. Ubrani w kamizelki kuloodporne i hełmy agenci Rutkowskiego wtargnęli tam do klasy i na oczach uczniów zabrali z lekcji siedmioletniego chłopca. Rutkowski działał na zlecenie matki dziecka, które do tej pory mieszkało z ojcem.
Krzysztof Rutkowski sam siebie nazywa "detektywem", jednak nie ma do tego prawa. Już 7 lat temu jego licencja na wykonywanie zawodu detektywa została zawieszona, a później cofnięta. I Rutkowski nie ma szans na to, by ją ponownie otrzymać, bo łamie jeden z najważniejszych warunków: niekaralność. Radzi sobie z tym problemem prosto – biuro oficjalnie prowadzi jego narzeczona, która licencję posiada.
Jak pisaliśmy, na rzekomym detektywie ciąży parę wyroków, w tym dwa prawomocne. Jeden dotyczy bezprawnego zatrzymania "z pompą", jakie zorganizowano na potrzeby programu "Detektyw" w TVN. Zatrzymany przez brygadę antyterrorystów biznesmen (syn PRL-owskiego premiera Piotra Jaroszewicza) okazał się niewinny i wygrał proces z detektywem. Jak mówił – został przez ekipę Rutkowskiego upokorzony i ośmieszony na oczach widzów TVN oraz świadków zdarzenia na ulicy Piotrkowskiej w Łodzi.
Ten proces to jednak pikuś. Znacznie ważniejszy wyrok zapadł przed sądem w Katowicach – Rutkowski został skazany za pranie brudnych pieniędzy śląskiej mafii paliwowej. Dostał 1,5 roku więzienia za wystawienie gangsterom fikcyjnych faktur na 2,5 mln zł. Zaś szef mafii liczył, że w zamian za te pieniądze Rutkowski, ówczesny poseł, roztoczy nad gangiem parasol ochronny. "Detektyw" odsiedział 10 miesięcy w areszcie i za kraty już nie wrócił.
To jest dla mnie niepojęte. Przecież lichwiarka, która domagała się od moich klientów zwrotu pieniędzy, została potem wraz ze swoim przyjacielem skazana przez sąd. Moim zdaniem ten zarzut był zemstą prokuratury.