
Zanim na ekranie pojawiała się czołówka z błyskającym kogutem milicyjnego radiowozu, najpierw pokazywano planszę z napisem: "Program tylko dla dorosłych". Ale i tak wielu nieletnich robiło wszystko, aby zostać przed telewizorem i obejrzeć choć kawałek zakazanego programu, w którym można było zobaczyć prawdziwy kryminalny świat i gdzie od czasu do czasu padały nawet grube wulgaryzmy. "997" w latach największej świetności oglądało nawet 18 mln widzów. Dziś to wynik absolutnie nierealny, ale prezes TVP Jacek Kurski uznał, że programem tym może zawalczyć o większą oglądalność Telewizji Polskiej.
– To będzie program ten sam, ale nie taki sam – mówi Fajbusiewicz w rozmowie z naTemat. A gdy pytam o to, czy tak jak przed laty, będzie on emitowany na żywo, dziennikarz burzy moje młodzieńcze wyobrażenia o programie. – "997" nigdy nie było na żywo i nie będzie. Ale tak jak przed laty, będzie robił wrażenie programu robionego na żywo, będą łączenia z terenem – wyjaśnia. – Ale jak to nie był na żywo?! Przecież w trakcie były odbierane telefony od widzów... – dopytuję i uzyskuję uspokajającą odpowiedź, że telefony były i będą odbierane na żywo.
Telefony przed laty były odbierane w trakcie programu i teraz też tak będzie. Będzie siedziało paru policjantów pod podanym numerem i odbierało telefony, będą też odbierać maile. Tego programu nie da się zrobić w pełni na żywo i żaden z tego rodzaju programów na świecie nie jest robiony w pełni live choćby ze względu na rozmowy z gośćmi. Na przykład, jeśli rozmówcą jest matka, której zamordowano córkę, to może zemdleć – co mi się programie zdarzyło nieraz. Mogą też paść jakieś obraźliwe słowa, ujawnione zostaną jakieś fakty, które mogą utrudnić śledztwo. To wszystko musi być dopilnowane przed emisją.
"997" było wówczas nagrywane i przed emisją trzeba było jechać z taśmami do Komendy Głównej, aby program został zaakceptowany przez najważniejsze osoby w MO. Milicja, jak opowiada Fajbusiewicz, wcale nie patrzyła na ten program przychylnym okiem. Wprawdzie dzięki niemu za kraty trafiło mnóstwo przestępców, to jednak "997" burzyło telewizyjny obraz, jaki Milicja Obywatelska chciała mieć dzięki postaci porucznika Borewicza.
Gdy ruszyliśmy z programem, to właściwie było tak, że co miesiąc ktoś siedział. Zazwyczaj byli to groźni zabójcy. I właściwie za każdym razem działo się to dzięki telewidzom.
Nieco inaczej było 5 lat później przy wyjaśnianiu sprawy morderstwa dokonanego w Słupsku. Wówczas zabójca też pojawił się w grupie statystów, którzy wzięli udział w rekonstrukcji, ale nie wzbudził wtedy podejrzeń. Sprawca znalazł się nawet w gronie wytypowanych przez policję podejrzanych, ale zabrakło mocnych dowodów. Dopiero parę lat po emisji programu dzięki badaniom DNA udało się ustalić, że morderca – niczym w podręcznikach kryminalistyki – powrócił na miejsce zbrodni.
Żałuje tylko nieco, że program będzie emitowany już po godzinie 22.00, czyli o porze, gdy więźniowie w zakładach karnych już nie mogą oglądać telewizji. – Wbrew pozorom, spora część cennych informacji pochodziła od więźniów. To oni pozwalali na rozwikłanie wielu spraw – przyznaje Fajbusiewicz.
Gdy w 2010 r. ściągano "997" z ramówki, oglądalność nie była już taka jak na przełomie lat 80. i 90. I to słabe wyniki oficjalnie były powodem zdjęcia programu z anteny Dwójki. Fajbusiewicz uważa jednak, że oglądalność nie miała tu nic do rzeczy. "Zawirowania polityczne były" – ucina w rozmowie z naTemat. Pełniącym obowiązki prezesa TVP był wtedy związany z lewicą, nieżyjący już dziś Włodzimierz Ławniczak. Później była paroletnia przerwa a następnie program powrócił jako "997. Fajbusiewicz na tropie" w telewizji Polsat Play. Dziś, gdy rządzi prawica, "997" powraca do publicznego nadawcy. I – oddzielając od tego politykę – pozostaje życzyć, aby był to powrót udany. Trzeba bowiem pamiętać, że niektóre odkurzone pozycje z ramówki TVP, jak "Sonda 2" w Jedynce, czy program z ogromnymi tradycjami "Pegaz" w TVP Kultura, to naprawdę wartościowe i ciekawe propozycje.
