Zanim na ekranie pojawiała się czołówka z błyskającym kogutem milicyjnego radiowozu, najpierw pokazywano planszę z napisem: "Program tylko dla dorosłych". Ale i tak wielu nieletnich robiło wszystko, aby zostać przed telewizorem i obejrzeć choć kawałek zakazanego programu, w którym można było zobaczyć prawdziwy kryminalny świat i gdzie od czasu do czasu padały nawet grube wulgaryzmy. "997" w latach największej świetności oglądało nawet 18 mln widzów. Dziś to wynik absolutnie nierealny, ale prezes TVP Jacek Kurski uznał, że programem tym może zawalczyć o większą oglądalność Telewizji Polskiej.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Historia tego programu liczy już sobie ponad 30 lat. No, z drobną przerwą. I z paroma zmianami nazwy związanymi z tym, że w 2010 r. program "997" zniknął z anteny Telewizji Polskiej. Teraz wraca, tak jak wróciły inne, sprawdzone przed laty programy: choćby "Teleranek", "Koło fortuny", czy "Sonda". Przy czym w obu wymienionych programach występują nowi prowadzący. W "997" będzie ten sam znany od lat Michał Fajbusiewicz.
Ale jak to nie był na żywo?!
– To będzie program ten sam, ale nie taki sam – mówi Fajbusiewicz w rozmowie z naTemat. A gdy pytam o to, czy tak jak przed laty, będzie on emitowany na żywo, dziennikarz burzy moje młodzieńcze wyobrażenia o programie. – "997" nigdy nie było na żywo i nie będzie. Ale tak jak przed laty, będzie robił wrażenie programu robionego na żywo, będą łączenia z terenem – wyjaśnia. – Ale jak to nie był na żywo?! Przecież w trakcie były odbierane telefony od widzów... – dopytuję i uzyskuję uspokajającą odpowiedź, że telefony były i będą odbierane na żywo.
No i tak było od początku. W 1986 r. gdy program wystartował, prowadzącym program był funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej, Jan Płócienniczak, a Fajbusiewicz "jedynie" jego redaktorem.
Kolaudacja u komendanta
"997" było wówczas nagrywane i przed emisją trzeba było jechać z taśmami do Komendy Głównej, aby program został zaakceptowany przez najważniejsze osoby w MO. Milicja, jak opowiada Fajbusiewicz, wcale nie patrzyła na ten program przychylnym okiem. Wprawdzie dzięki niemu za kraty trafiło mnóstwo przestępców, to jednak "997" burzyło telewizyjny obraz, jaki Milicja Obywatelska chciała mieć dzięki postaci porucznika Borewicza.
Ale czołówka musiała być taka, żeby było wrażenie, iż milicji nikt nie podskoczy. Tuż po planszy "Program tylko dla dorosłych" na ekran "wjeżdżał" milicyjny radiowóz, po chwili pojawiał się milicyjny helikopter, był też pościg dwóch polonezów. A wszystko to przy wtórze dęciaków z niezwykle dynamicznego utworu "Cronus (Saturn)" amerykańskiego jazzowego zespołu Chase.
Czołówkę zmieniono, gdy milicja stała się policją. Wówczas też Michał Fajbusiewicz został nie tylko redaktorem, ale też i prowadzącym "997". Program wciąż miał ogromną oglądalność, a sukces frekwencyjny przed ekranami pociągał za sobą także sukcesy w łapaniu przestępców. Skoro w najlepszych latach "997" oglądało 15-18 mln widzów? To znaczy, że nawet co drugi Polak (statystycznie – łącznie z najmłodszymi) znał rysopisy prezentowanych w telewizji sprawców i był w stanie pomóc w ich namierzeniu.
Czasem o sukcesie decydował przypadek, a nawet zdarzało się, że w ustaleniu sprawcy pomógł... sam sprawca! W 1995 r. w Warszawie podczas nagrywania rekonstrukcji wydarzeń związanych z zabójstwem dziennikarza Radia Bis Artura Korczaka, morderca sam zgłosił się do ekipy telewizyjnej i zagrał samego siebie. Podejrzenia wzbudziło to, że mężczyzna wręcz pouczał reżysera, jak wyglądało to morderstwo. Został zatrzymany i skazany na 15 lat więzienia.
Przestępca wraca na miejsce zbrodni
Nieco inaczej było 5 lat później przy wyjaśnianiu sprawy morderstwa dokonanego w Słupsku. Wówczas zabójca też pojawił się w grupie statystów, którzy wzięli udział w rekonstrukcji, ale nie wzbudził wtedy podejrzeń. Sprawca znalazł się nawet w gronie wytypowanych przez policję podejrzanych, ale zabrakło mocnych dowodów. Dopiero parę lat po emisji programu dzięki badaniom DNA udało się ustalić, że morderca – niczym w podręcznikach kryminalistyki – powrócił na miejsce zbrodni.
Czasami na wyjaśnienie zagadki trzeba było czekać długo. – Miałem taką sprawę ze Śląska dotyczącą małżeństwa, które zniknęło. Informator, który oglądał program, odezwał się z więzienia dopiero po paru latach. Dopiero po pewnym czasie sumienie go ruszyło. Sprawcę namierzono i dopiero niedawno zapadł w tej sprawie wyrok – opowiada Fajbusiewicz i jest przekonany, że teraz również dzięki "997" wiele zagadek uda się wyjaśnić.
Cenni widzowie zza krat
Żałuje tylko nieco, że program będzie emitowany już po godzinie 22.00, czyli o porze, gdy więźniowie w zakładach karnych już nie mogą oglądać telewizji. – Wbrew pozorom, spora część cennych informacji pochodziła od więźniów. To oni pozwalali na rozwikłanie wielu spraw – przyznaje Fajbusiewicz.
A same rekonstrukcje czasem, choć powinny budzić grozę, w przeszłości niejednokrotnie budziły śmiech. Michał Fajbusiewicz wyjaśnia, że wiele zależało od budżetu, jaki był przeznaczony na realizację programu. – Gdy zaczynaliśmy, to najczęściej grali u nas profesjonalni aktorzy lub studenci łódzkiej filmówki (program realizowała Telewizja Łódź – przyp. red.), później z powodów finansowych korzystaliśmy ze statystów – tłumaczy autor "997". Zapewnia, że we wznowionym programie nie powinno być powodów do śmiechu z rekonstrukcji zdarzeń, bo zaangażowano do nich osoby z odpowiednim przygotowaniem. I przyznaje, że z niecierpliwością czeka na reakcję widzów. Ma obietnicę ze strony dyrekcji Dwójki, że jeśli oglądalność będzie zadowalająca, to wiosną program zostanie przesunięty na nieco wcześniejszą godzinę. I znów więźniowie będą pomagać w rozwiązywaniu kryminalnych tajemnic.
Politykę zostawmy na boku
Gdy w 2010 r. ściągano "997" z ramówki, oglądalność nie była już taka jak na przełomie lat 80. i 90. I to słabe wyniki oficjalnie były powodem zdjęcia programu z anteny Dwójki. Fajbusiewicz uważa jednak, że oglądalność nie miała tu nic do rzeczy. "Zawirowania polityczne były" – ucina w rozmowie z naTemat. Pełniącym obowiązki prezesa TVP był wtedy związany z lewicą, nieżyjący już dziś Włodzimierz Ławniczak. Później była paroletnia przerwa a następnie program powrócił jako "997. Fajbusiewicz na tropie" w telewizji Polsat Play. Dziś, gdy rządzi prawica, "997" powraca do publicznego nadawcy. I – oddzielając od tego politykę – pozostaje życzyć, aby był to powrót udany. Trzeba bowiem pamiętać, że niektóre odkurzone pozycje z ramówki TVP, jak "Sonda 2" w Jedynce, czy program z ogromnymi tradycjami "Pegaz" w TVP Kultura, to naprawdę wartościowe i ciekawe propozycje.
Telefony przed laty były odbierane w trakcie programu i teraz też tak będzie. Będzie siedziało paru policjantów pod podanym numerem i odbierało telefony, będą też odbierać maile. Tego programu nie da się zrobić w pełni na żywo i żaden z tego rodzaju programów na świecie nie jest robiony w pełni live choćby ze względu na rozmowy z gośćmi. Na przykład, jeśli rozmówcą jest matka, której zamordowano córkę, to może zemdleć – co mi się programie zdarzyło nieraz. Mogą też paść jakieś obraźliwe słowa, ujawnione zostaną jakieś fakty, które mogą utrudnić śledztwo. To wszystko musi być dopilnowane przed emisją.
Michał Fajbusiewicz
autor magazynu kryminalnego "997"
Gdy ruszyliśmy z programem, to właściwie było tak, że co miesiąc ktoś siedział. Zazwyczaj byli to groźni zabójcy. I właściwie za każdym razem działo się to dzięki telewidzom.