Bilety w polskich kinach są koszmarnie drogie – to żadna nowość. Niewiele droższy jest teatr, a jak zauważył poseł Nowoczesnej Paweł Kobyliński, nawet w Berlinie wejściówki są tańsze, niż w polskich sieciowych kinach. Ale to wszystko nic – cuda dzieją się dopiero przy stoisku z popcornem. Jak sobie uświadomicie, jaka jest na nim przebitka, postanowicie wyjść z domu na wieczorny seans raczej dopiero po kolacji.
Popcorn i film w kinie to para wręcz nieodłączna. Każdy z nas zna ten zapach. Wystarczy zbliżyć się w jakimkolwiek centrum handlowym do kina, żeby poczuć ten charakterystyczny zapach strzelającej kukurydzy. I tak dzieje się już od prawie stu lat, ale w pewnym momencie popcorn przestał być jedynie dodatkiem. Dla wielu stał się źródłem zarobku – i stąd jego niebotyczne dzisiejsze ceny.
Zdobył popularność, bo był tani (!)
To jak było kiedyś? Zupełnie inaczej. Co prawda popcorn był obecny na imprezach masowych (zwłaszcza w USA) od XIX wieku, ale do kin trafił w okresie międzywojennym. I co ciekawe, popcorn wtedy drogi… nie był. Wręcz przeciwnie – pomimo szalejącego kryzysu właściwie każdy mógł sobie na niego pozwolić. Dlatego przed kinami ze swoimi maszynami pojawili się uliczni sprzedawcy, którzy sprzedawali tę przekąskę kinomaniakom – jeszcze przed wejściem do środka.
Znany jest przykład Julii Barden, która miała cztery stanowiska z popcornem. Kobieta pochodząca z Kansas City w ciągu roku zarabiała ponad 14 tys. dolarów, co daje równowartość dzisiejszych ponad... 330 tys. dolarów. Właściciele kin nie mogli przepuścić takiej okazji do biznesu. Niektórzy pozwolili wejść sprzedawcom "do środka" i pobierali opłatę, inni sami zainstalowali odpowiednie maszyny. Wkrótce okazało się, że te kina, które nie sprzedają popcornu, tracą, a te, które go sprzedają, przynoszą zyski.
Pozbycie się pośredników było przełomowym momentem. I tak doszliśmy do dzisiejszego absurdu, kiedy popcorn bywa – w skrajnych przypadkach, jeśli mamy promocje na wejściówki – droższy niż sam bilet do kina.
Do kina lepiej nie idź głodny
Szczęśliwi bowiem są ci, którzy mieszkają w niewielkich miastach i chodzą do kin, które nie są zrzeszone w żadnej sieci. W sieciówkach ceny przekąsek naprawdę są porażające. W Multikinie (Warszawa, Złote Tarasy) za średni zestaw z baru bez zniżek, w skład którego wchodzi popcorn oraz napój (czyt. rozcieńczony wodą koncentrat coli, także kosmicznie drogi, ale to już inna historia) zapłacimy 20,90 zł. W Cinema City (Warszawa, Arkadia) wyjdzie o złotówkę drożej.
To, ile "wartości" tego zestaw stanowi popcorn, a ile rozcieńczony napój, to już tajemnica marketingowców poszczególnych kin. Ale załóżmy, że 2/3 ceny to popcorn, czyli około 15 złotych. Zresztą sam popcorn w Cinema City kosztuje 16,50, więc można przyjąć, że cena się zgadza, skoro "w zestawie taniej". Dodajmy jednak, że zestaw średni, a więc i średni popcorn. Pojemność takiego kubełka to mniej więcej 2,5 litra.
Ile to jest naprawdę warte? Nawet nie dwa razy mniej. I nie cztery. Przebitka jest nawet pięcio, sześciokrotna! W sieci można znaleźć oferty sprzedaży maszyn do robienia popcornu. Razem z tabelkami opłacalności. Wynika z nich, że wyprodukowanie dwulitrowego kubka popcornu kosztuje około… dwóch złotych. W tej cenie jest zawarty koszt pudełka, koszt kukurydzy oraz koszt energii potrzebnej do wyprodukowania popcornu.
A ile kosztuje maszyna? Najprostsze kosztują zaledwie… kilkaset złotych. Trochę większe to wydatek około dwóch tysięcy złotych. Ich wydajność to 5-6 kilogramów popcornu na godzinę. Mało? Dwa litry popcornu ważą około… 60 gramów.
Przyjmijmy ostrożnie, że na dwulitrowym kubku popcornu mamy 10 złotych przebitki. Jeśli nawet prosta maszyna może w ciągu godziny wyprodukować 5 kilogramów popcornu, to mamy 83 kubki. 830 złotych w sześćdziesiąt minut. W kinach maszyny są oczywiście nieco większe, ale ten sprzęt amortyzuje się błyskawicznie.
Czubek góry lodowej
Oczywiście problem nie dotyczy tylko popcornu. Wcześniej wspomniałem o sprzedawanych napojach, które są rozcieńczonymi odpowiednikami znanych nam ze sklepów smaków. Do tego batoniki po 5-6 złotych, koszmarnie drogie naczosy...
Na zmiany w tym trendzie nie ma co liczyć. Bo przecież popcorn i tak kupujemy, mało kto już decyduje się na "przemycanie" chrupek w plecaku. A pamiętacie z początku tekstu wątpliwości posła Kobylińskiego? W tej sprawie wystosował nawet interpelację do ministra kultury Piotra Glińskiego. Zapytał o niebotyczne ceny biletów oraz o to, że Polacy nie mogą chodzić do kina z własnym jedzeniem.
W kwestii biletów Gliński zauważył, że resort nie ma na kina żadnego wpływu, a kwestię jedzenia po prostu przemilczał.