
Jak uratować spółki budowlane, które zbankrutowały przy okazji budowy autostrad? Według rządu – należałoby je znacjonalizować. W tym PBG, jedną z największych takich firm w Polsce. Takie rozwiązanie zaproponował wicepremier Waldemar Pawlak. Ekonomiści takim pomysłom się sprzeciwiają.
– Nacjonalizacja nie jest tu dobrym rozwiązaniem. W niektórych z tych firm magicznie znikały pieniądze, przypominało to klasyczną piramidę finansową – przypomina poseł PiS, wiceprzewodniczący sejmowej komisji gospodarki Maks Kraczkowski. – Nacjonalizacja byłaby tu tylko nakrywaniem rumieńca wstydu na twarzy premiera. To
Władze publiczne w Polsce rozpoczęły bardzo szeroko zakrojony program rozbudowy infrastruktury. Powinno być dla konkurujących firm sprawą oczywistą, że przy ogromnym wzroście popytu na materiały i usługi budowlane ceny muszą pójść w górę. Składanie ofert przy założeniu, że ceny pozostaną na ówczesnym niskim poziomie świadczy o niekompetencji zarządów tych firm. Rozwiązaniem problemu niekompetencji na pewno nie jest nacjonalizacja. Wiemy zarówno z doświadczeń historycznych, jak i z teorii ekonomii, że firmy państwowe są mniej efektywne. Nie ma więc sensu, by te firmy nacjonalizować. Mieliśmy już doświadczenia np. z ratowaniem stoczni przez 10 lat i powinniśmy pamiętać, jak to się skończyło.
Zdaniem naszych rozmówców, nacjonalizacja ani trochę nie przyczyni się do rozwiązania problemów, z którymi borykał się rząd przy okazji budowy autostrad. Według posła Kraczkowskiego, głównym problemem było złe dobieranie współpracowników. Do tej pory rząd stawiał na kryterium najniższej ceny, co nie mogło gwarantować nawet dokończenia budowy, o jej wysokiej jakości nie wspominając. – Lepiej będzie, jeśli zostanie wprowadzony czytelny sposób wybierania wykonawców. Takich, których dają rękojmię dobrego wykonania pracy, a nie tylko niską cenę – podkreśla poseł PiS.
Drugą sprawą, na którą wskazuje z kolei Ireneusz Jabłoński, jest system rozliczeń między zamawiającym, generalnym wykonawcą i podwykonawcą. –Ten system jest wadliwy i to on wymaga zmiany – ocenia ekspert z Centrum im. Adama Smitha. – Poza
Chodzą słuchy, że pomoc rządu dla firm, które upadły na skutek kontraktów autostradowych miałaby polegać na przejęciu ich, czyli – używając języka z pewnego lipcowego manifestu – na ich nacjonalizacji.
CZYTAJ WIĘCEJ
Warto przy tym zaznaczyć, że nacjonalizacja ogólnie nie spotyka się z tak ostrą krytyką. Niektórzy, co prawda, określają to jako niemalże komunistyczne metody, ale nawet ekonomiści widzą potrzebę posiadania przez państwo niektórych spółek.
Nie istnieje nic takiego, jak sektor strategiczny. Nawet produkcja dla wojska nie jest strategiczna, mimo iż niektórzy twierdzili, że jeśli zbankrutuje producent pasków do spodni, to wojsko będzie operować nieefektywnie, bo żołnierz, któremu opadają spodnie jest mniej sprawny. W Ameryce nawet rakiety balistyczne produkują firmy prywatne i też jest w porządku. Nawet jeśli niektóre kraje wykorzystują swoje firmy dla realizacji celów politycznych (np. Rosja), to nie jest powód, byśmy utrzymywali państwowe spółki np. w energetyce. Powinniśmy natomiast uważnie przyglądać się działaniom spółek z tych państw, w których używa się firm prywatnych w innych celach niż cele biznesowe samych firm. Natomiast sami nie powinniśmy robić takich kosztownych ruchów. Firmy państwowe są zawsze kosztowniejsze dla społeczeństwa, gdyż nie koncentrują się na maksymalizacji zysków tylko na zaspokajaniu zachcianek polityków. Najlepszym przykładem są obecnie firmy energetyczne, które zamiast modernizować produkcję energii elektrycznej, czyli robić to, co do nich należy, zajmują się tym, na czym się nie znają, czyli poszukiwaniem gazu z łupków.


