Mieszkam w Warszawie, na Woli. Niemalże po sąsiedzku znowu stoi auto na cegłach. Znowu, bo jak zauważyli inni mieszkańcy okolicy, w której doszło do kradzieży, to nie pierwszy taki przypadek na tej ulicy i to nie w ciągu kilka lat, a w ostatnim czasie. Giną też rowery, wózki. Kradnie się co tylko się da, a w opinii obserwatorów frajerem ewidentnie jest nie ten, kto ukradł, a ten, kto się dał okraść.
Kiedyś, kiedy pracowałem jeszcze w innej redakcji, koleżanka z Piaseczna opowiedziała mi pewną anegdotkę. Jej mama wyszła rano z bloku do samochodu, wsiadła, przekręciła kluczyk, wrzuciła jedynkę i ruszyła. A właściwie to nie ruszyła. Zadzwoniła szybko "na górę", czyli do męża, że ma problem z ruszeniem z miejsca.
Małżonek szybko zbiegł na dół i jeszcze szybciej postawił diagnozę. Żona nie zauważyła, że auto stoi na cegłach, więc nie bardzo było jak odjechać.
W redakcji ubaw z tamtej historii mieliśmy nieziemski, ale kradzież aut czy samych opon to ciągle plaga w Polsce. Plaga, której doświadczyła także moja rodzina. Jedynie ze wspomnień wiem, że mój dziadek miał – cytuję – "drugiego poloneza na osiedlu". Z tych samych wspomnień wiem, że był to też pierwszy ukradziony polonez na tym samym osiedlu. Podobno był w takim kolorze zbliżonym do tego, którym podróżował porucznik Borewicz. Z dzieciństwa pamiętam jedynie dwóch panów policjantów, którzy po latach przyszli i poinformowali dziadka, że znaleźli jakieś części z auta. Bo przecież nie auto.
To były głębokie lata 90., a teraz mamy 2017 rok. I jedno zupełnie się nie zmieniło – jak auta (albo ich części) były kradzione, tak nadal są.
Wystarczy spojrzeć na policyjne statystyki. Sama policja szczegółowych danych dotyczących kradzieży konkretnie kół nie mogła dostarczyć do momentu publikacji tekstu. Ale są dostępne dane dotyczące kradzieży samych aut. Na stronach policji figurują dane do 2012 roku włącznie. W tamtym okresie wszczęto 15 427 postępowania karne. Z kolei z danych dostępnych na innych portalach wynika, że w 2016 roku skradziono 13542 auta. Czyli postęp jest, ale… co to za postęp? Raptem dwa tysiące egzemplarzy mniej.
Dałeś się okraść? Nie licz na współczucie
I tylko mogę się domyślać, że z kołami nie jest lepiej. A może nie muszę się domyślać? Bo zjawisko, które powszechnie kojarzy się z latami 90., które wydaje się większości, że mamy już za sobą, wcale nie wymarło. Owszem, dzisiaj kradzież całego auta jest znacznie bardziej opłacalna i – co tu dużo mówić – często prostsza i szybsza, niż samych kół.
Ale amatorów takiego zarobku nie brakuje. "Kolejne auto na Ordona (warszawskiej ulicy –
red.) pozbawione kół" – czytam na Facebooku. Sam nie raz widziałem podobne historie, ale bezrefleksyjnie mijałem "ofiary". Dopiero kiedy ktoś inny zwrócił na to zjawisko uwagę, "tknęło" mnie.
Autor ewidentnie chciał zwrócić uwagę na społeczny problem. Ale czytam te posty, które padają w odpowiedzi, i nie wierzę własnym oczom. Co mnie najbardziej bowiem zaskoczyło, to swojego rodzaju może nie przyzwolenie na takie działania, ale... przyzwyczajenie. Zawsze tak było i dalej tak będzie. Dlatego być może niektórzy odreagowują śmiechem:
W takiej sytuacji chyba nie jest specjalnie dziwne, że ludzie kradną, a my dajemy się okradać. Na dodatek trudno nie mieć wrażenia, że nastąpiła tutaj groteskowa zamiana ról. Postów, w których żałuje się utraty mienia ofiary, jest jak na lekarstwo. Większość się śmieje z kradzieży w zadziwiająco pozytywny sposób. Bo się udało. Albo bo kiepskie auto, więc nie ma czego żałować. Ofiara raczej nie ma co liczyć na współczucie – sama jest sobie winna, że dała się "skroić". Po prostu frajer. I to jeszcze w takim aucie. Nie to co mój schowany w podziemnym garażu drogi SUV. Abstrahując od tego, że w garażach podziemnych też kradną.
Bo jak zwraca uwagę inny internauta, to nie pierwsza w ostatnim czasie kradzież w tej okolicy. "Ja już 3 sztuki takie widziałem, a pół roku temu na moich oczach złodzieje odjechali nową mazdą 6" – pisze w komentarzu autor pierwotnego posta.
I to jest sama prawda. O, choćby przykład z czerwca. Róg Sowińskiego i Jana Kazimierza, kilkaset metrów od kradzieży pokazanej wyżej. Tym razem na cegłach "zameldował" się nowiutki citroen cactus.
"Taka przykra sytuacja spotkała egzemplarz z Olkusza zaparkowany na warszawskiej Woli przy ulicy Sowińskiego. Złodzieje nie tylko połasili się na felgi, ale wybili też szybę i wyrwali z deski rozdzielczej cyfrowe zegary i centralny wyświetlacz multimedialny" – czytam w poście.
Rower? Tylko miejski – bo cudzy
W ogóle okazuje się, że na nowych osiedlach tego typu kradzieże to normalka. I nie chodzi tylko o koła czy o elementy wyposażenia samochodów, tak jak wyżej. W 2017 roku co chwilę ktoś także próbuje nam "podwędzić" nasze rowery.
I żeby tylko chodziło o drogie egzemplarze, bo przecież są rowery droższe niż niejedno auto na polskich drogach. Ale nie – kradzione są nawet typowe złomy, nieprzedstawiające praktycznie żadnej (!) wartości.
Garaże podziemne, tak popularne na nowych osiedlach, praktycznie nie dają żadnego zabezpieczenia. Po pierwsze, ludzie i tak się nie znają. Więc obca osoba, która wsiada do auta (bo tak wygląda kradzież) nie zwraca na siebie uwagi. Po drugie, garaże dają złudne poczucie bezpieczeństwa. Sam w swoim bloku widuję często nieprzypięte rowery. Przecież "nikt się tam nie kręci". Dodam tylko, że na takim osiedlu mieszka też mój znajomy. Żeby otworzyć jego bramę garażową od środka, nawet nie trzeba mieć pilota. Wystarczy wcisnąć guzik. I wyjechać rowerem. Na innym osiedlu na tej samej ulicy słyszałem, że funkcjonuje monitoring, ale... tylko w czasie rzeczywistym. Nic się nie zapisywało, więc w razie kradzieży nie było dowodu.
Efekt? Nawet policja twierdzi, że nad Wisłą statystycznie rower ginie co... siedem minut. Przez 365 dni w roku.
Przykład idzie z sieci
W tej całej historii jest jeden szczegół, który jednak świetnie umiejscawia cały proceder w 2017 roku. O tym, jak łatwo ukraść choćby rower, najszybciej dowiesz się... choćby z YouTube'a. Tyle się swojego czasu mówiło o tym, że w internecie można bez problemy znaleźć schematy do stworzenia bomby domowej produkcji. Tak, wiem, przykład bardzo odległy, ale idealnie oddający sytuację.
Wpisuję na YouTube hasło "jak ukraść rower". Dwa z wyników z pierwszej strony:
Myślicie, że z kołami jest trudniej? Niektórzy przecież kupują specjalne śruby – z nadzieją, że złodziej nie będzie miał akurat takiego klucza.
Płonne nadzieje – nie potrzeba żadnego klucza, do odkręcenia takich kół w zupełności
wystarczą trochę siły i proste narzędzia. Znalazłem to w pięć sekund. Wpisałem "how to steal wheels".
O zgrozo, takie samouczki najczęściej tworzą ci, którzy sami nie chcą, żeby ich w ten sposób okradziono. A potem auta stoją na cegłach.