Dziennikarze telewizji publicznej bardzo się starali, żeby nie dodzwonić się do Macieja Laska.
Dziennikarze telewizji publicznej bardzo się starali, żeby nie dodzwonić się do Macieja Laska. Fot. Adam Stępień/Agencja Gazeta, twitter.com/lasekmaciej

Praca dziennikarza bardzo często przypomina zajęcie konsultanta z call-center. Ilość telefonów, jakie trzeba wykonać jest ogromna. Grunt to wiedzieć gdzie i na jaki numer zadzwonić. Jak pokazuje Maciej Lasek, który badał przyczyny katastrofy smoleńskiej, dziennikarze telewizji publicznej tej umiejętności nie posiedli. Albo udają, że jej nie mają.

REKLAMA
Uchylając rąbka dziennikarskiej pracy, warto powiedzieć, że aby uzyskać jakikolwiek komentarz lub przeprowadzić wywiad, trzeba go najpierw umówić. Najczęściej odbywa się to telefonicznie, co wymaga posiadania setek, a nawet tysięcy numerów. A żeby je mieć, buduje się naprawdę duże bazy kontaktów, co zajmuje miesiące, a czasami nawet lata. Wczoraj z podobnego spisu korzystali dziennikarze telewizji publicznej, jednak nie przewidzieli, że niektóre pozycje w niej mogą być już nieaktualne.
Po tym, jak Telewizja Republika upubliczniła fragmenty rozmów członków tzw. komisji Millera na temat roli gen. Błasika i jego pobycie w kabinie pilotów feralnego lotu do Smoleńska, telewizja publiczna była niemal zobowiązana do podjęcia tego tematu. W tym celu, dziennikarze chcieli porozmawiać z Maciejem Laskiem, który kierował pracami wspomnianej komisji. Coś się jednak nie udało, a całą sytuację opisuje sam zainteresowany.
– Usłyszałem dzisiaj, że w TVP1/2 powiedziano, że nie odbieram telefonów. To nic dziwnego, jeżeli dzwoni się pod numer służbowy PKBWL, który dzięki dobrej zmianie od ponad roku jest już nieaktywny. Panie i panowie z TV - trochę więcej profesjonalizmu – napisał Maciej Lasek. Czyżby dzwoniący nie wiedzieli co po wyborach w 2015 roku wydarzyło się w Państwowej komisji Badania Wypadków Lotniczych? Z pewnością mają tę świadomość, ale widać, że koniecznie chcieli dzwonić tak, aby się nie dodzwonić. No i udało się.