Nie macie czasami wrażenia, że ten czarny piątek to tak naprawdę żadna okazja? To bardzo proste na chłopski rozum – po prostu gdyby go nie było, to niektórych rzeczy zwyczajnie byście nie kupili. I już. Ale w tym przypadku nic nie jest takie proste. Sprzedawcy stosują wiele trików, które oddziałują na naszą psychikę – tylko po to, żebyście zostawili jak najwięcej akurat w ich sklepach. Sztuczki działają cały rok, ale dzisiaj są szczególnie ważne.
Po co ta gadka? Żeby mieć w końcu przewagę w sklepie – bo jeśli nie wiecie, jak sprzedawcy robią wam wodę z mózgu, to już z wami wygrali. Jeśli jednak uda nam się zachować krytyczne podejście do pozornie "idealnych ofert", czy wręcz "nie do odrzucenia", to jest szansa, że w sobotę nie będzie kaca. Moralnego.
Zestawienie tych metod, którymi "hakują" nas sprzedawcy, przygotowało Europejskie Centrum Konsumenckie. To inicjatywa stworzona przez Unię Europejską, która służy pomocą konsumentom w całej Wspólnocie. Ale żeby nie posługiwać się suchą teorią, każdy argument podeprzemy przykładem z życia. A dokładniej z nadchodzących promocji.
Dlaczego w ogóle w black friday chcemy przepuścić całą wypłatę
Wszystkie sposoby naginania naszej psychiki na zakupach mają oczywiście źródło w nas samych. A konkretnie w naszych zachowaniach. Bo zanim przecież sprzedawca nam wciśnie produkt, musimy zjawić się w sklepie czy wejść na stronę internetową. Skąd więc biorą się nasze preferencje zakupowe?
"Efekt osoby trzeciej"
To inaczej skłonność do przekonania, że jesteśmy mniej podatni na stanie się ofiarą niż wszyscy wokół nas. Trzeba pamiętać o tym, że najbardziej wrażliwi jesteśmy w sytuacjach, kiedy czujemy się w najmniejszym niebezpieczeństwie.
Jak to przełożyć na wizytę w sklepie w czarny piątek? Przypomnijcie sobie tylko te tłumy na pasażach galerii handlowych w zeszłych latach. Każdemu wydaje się, że przychodzi tylko po to, czego potrzebuje, a to "ta cała reszta kupuje bzdety". A potem wracamy do domu z nowym odkurzaczem, chociaż stary ma rok i doskonale działa.
"Zasoby uwagi są ograniczone"
Ilość informacji, które przetwarzamy, jest ograniczona. Jeśli gwałtownie zaczną napływać w większej ilości, spadają nasze możliwości co do ich pełnego odbioru. A co za tym idzie – spadek trafności naszych decyzji.
To kluczowy mechanizm naszego umysłu wykorzystywany na promocjach, a zwłaszcza w czarny piątek. Otwórzcie sobie witrynę Allegro. Albo Tesco. Albo Lidla. Albo Media Markt. Promocje wylewają się z każdej strony. Trudno powiedzieć, na co się zdecydować, a trzeba się spieszyć. Bo przecież goni nas czas, okazje się zaraz skończą.
"Zaspokajanie potrzeb"
Podstawowa sprawa. Każdy z nas często motywuje swoje decyzje zakupowe, ponieważ chce zaspokoić ciekawość, poczuć się wyjątkowo, czy wzbogacić się, wykorzystując różnego rodzaju promocje.
Dlatego właśnie czekamy na czarny piątek. Mamy poczucie, że to świetny moment, żeby sobie zrobić jakąś przyjemność, nawet najdrobniejszą. Zupełnie jakby nie można było tego zrobić w inny dzień roku.
"Wszyscy jesteśmy ludźmi"
W relacjach między konsumentem a sprzedawcą są wykorzystywane te same schematy zachowań. To przede wszystkim wzajemność – jeśli coś dostaniemy, to czujemy się zobowiązani, żeby się zrewanżować. W sklepie to może być nie tylko poczęstunek, np. kawa, ale także… zniżka. Już wiecie o co chodzi, prawda? Do tego cały czas się porównujemy. Nie chcemy być gorsi od innych. Skoro sąsiad kupił nową pralkę, to dlaczego ja nie mam wrócić z nowym komputerem? I wreszcie zaufanie – ufamy autorytetom. Skoro Lewandowski ubiera się w Vistuli – przynajmniej na reklamach – to pewnie to dobre ubrania.
Jak to wygląda w sklepach? Kwestii zniżek w ogóle nie trzeba tłumaczyć ani tego, że zazdrościmy tym, którzy coś kupili w czarny piątek. A im bliżej czarnego piątku, tym więcej reklam. Także tych z Lewandowskim i innymi gwiazdami.
Tak powstają oferty "nie do odrzucenia"
Sprzedawcy wiedzą o każdej z naszych słabości, które zostały wymienione wyżej. Dlatego w sklepach są gotowi stosować najrozmaitsze sztuczki, żeby wywołać w nas określoną reakcję: "wezmę to do kasy".
Najpierw drogo, potem tanio
Ile razy marzyliście o drogim telefonie? Sprzedawcy często pokazują najpierw właśnie te najdroższe, na które w wielu wypadkach nas nie stać. I kiedy jest zawód, nagle na scenie pojawia się trochę tańszy model. Też duży, trochę ładny, z bardzo dobrym ekranem. W środku trochę słabszy, ale przecież tego nie widać. No i nie jest taki drogi.
W czarny piątek ten mechanizm jest pompowany do granic możliwości. Głównie dlatego, że to ten dzień, kiedy niekoniecznie musimy się decydować "na ten tańszy" model. Skoro potaniał ten droższy, to może jednak wezmę jego? Nie myślimy o tym, że i tak jest droższy niż ten tańszy, więc dalej nas nie za bardzo stać.
O, choćby nowy iPhone 8. Normalnie trzeba na niego wydać co najmniej trzy i pół tysiąca złotych. Wiele osób decyduje się na iPhone'a SE, który można kupić nawet za... półtora tysiąca. Albo po prostu starsze modele – 7, 6.
Ale w czarny piątek w sklepie X-kom iPhone 8 będzie znacznie tańszy. Nie wiadomo jeszcze o ile, bo została zdradzona tylko "część" ceny, ale można się spodziewać, że z przodu będzie dwójka, bo przecież nie ma cudów. 2699 złotych skusi wiele osób, które... z pewnością nie chciały wydać na telefon więcej niż dwa tysiące złotych.
A jeśli ktoś się jednak oprze, no to przecież... te tańsze też potanieją. W sam raz, żeby kupić coś, skoro na wymarzony drogi nas nie stać.
Kupiłeś jedno, to kupisz i drugie
Prosta zasada – skoro kupiłem już drogi produkt, to kupię też te tańsze, bez których może i bym się obył… ale dlaczego mam ich nie mieć?
Przykład? Pierwszy z brzegu, promocje na konsole do gier. Choćby PS4 jest teraz dostępne w sieci sklepów Komputronik za 999 zł. Trzy cyfry zamiast czterech zawsze robią gigantyczne wrażenie na konsumentach, pada pewna cenowa granica.
Ale skoro już kupiłeś konsolę, to pan sprzedawca z chęcią wepchnie ci drugiego pada, bo w zestawie jest zawsze jeden. Do tego ze trzy gry. Chociaż tak naprawdę grasz tylko sam i w zasadzie to chciałeś tylko pograć w – przykładowo – FIFĘ, a reszta będzie się kurzyć.
Najpierw jest świetnie, potem są haczyki
Każdy z nas spotkał się z pozornie dobrą ofertą, na którą się łatwo "naciąć". Łatwo się naciąć, ale ciężko się wycofać, kiedy po tym, jak się już zaangażujemy, przedstawiane są dodatkowe, już mniej atrakcyjne składniki czy warunki. W takiej sytuacji nie jest łatwo zrezygnować.
To mechanizm, z którego z lubością korzystają linie lotnicze, zwłaszcza te tanie. Choćby Ryanair prowadzi wyprzedaż biletów z okazji czarnego piątku już od... poniedziałku. Jak nietrudno zauważyć na krzykliwych bannerach, bilety są od 39 złotych (chociaż są i tańsze).
Dopiero potem się okazuje, że w dziwnych terminach i że takich naprawdę za 39 zł jest tylko kilka – ale nawet, jeśli je zdobędziemy, to i tak trzeba dopłacić za bagaż, rezerwację miejsca i tak dalej. Ale przecież czego się nie robi dla przyjemności?