
Przedświąteczny szczyt zakupowy już się zaczął. Fizycznie wyznaczył go czarny piątek, a szaleństwo będzie trwać aż do wigilii. Jeśli jednak planujecie zakupy w sieci, to może lepiej pomyślcie o odbiorze osobistym czy nawet o poczciwej poczcie. Bo InPost niestety – nie wyrabia się. Do świąt jeszcze daleko, a z paczkami już są kłopoty. – Proszę zrozumieć, że tak naprawdę ubiegły tydzień był naprawdę rekordowy – odpowiada Wojciech Kądziołka, rzecznik Grupy Integer, w skład której wchodzi InPost, i zapewnia, że wszystkie paczki docierają do adresatów.
Pół biedy jednak, jeśli paczki przychodzą, tylko trzeba za nimi uganiać się po mieście. Równie dobrze może się bowiem okazać, że… nic nie przychodzi.
Ale to nie wszystko. Okazuje się, że paczka może trafić na czas i do odpowiedniego Paczkomatu, a i tak można zirytować klienta. Czemu? Bo tak de facto paczka trafia nie do Paczkomatu, a... pod Paczkomat.
Kosztuje dokładnie tyle, ile komfortowa dostawa do skrzynki.
Z drugiej strony patrzą na to wszystko oczywiście zupełnie inaczej. – Proszę zrozumieć, że tak naprawdę ubiegły tydzień był naprawdę rekordowy – mówi naTemat Wojciech Kądziołka, rzecznik Grupy Integer, w skład której wchodzi InPost. – W ubiegłym tygodniu dostarczyliśmy 2 mln 850 tys przesyłek – dodaje.
W czarny piątek liczba przesyłek do Paczkomatów w porównaniu do roku ubiegłego wzrosła o 194 proc., a ilość przesyłek kurierskich o 36 proc.. W miniony poniedziałek podczas 12-godzinnego dnia pracy w całej Polsce dostarczaliśmy 15 przesyłek na sekundę, co daje 54000 przesyłek na godzinę. To jest absolutny rekord. Jednak nie powoduje on obniżenia jakości.
Dotychczas od początku historii Paczkomatów za ich pośrednictwem dostarczyliśmy ponad 80 mln paczek. Procent reklamacji kształtuje się na poziomie średniomiesięcznie 0,12 proc., to jest jeden z najlepszych wyników w branży. Co ważne, mimo deklarowanego czasu przesyłki paczkomatowej na dwa dni od nadania, średniorocznie 96 proc. przesyłek trafia do odbiorcy już następnego dnia po nadaniu.
