Panowie są coraz starsi, ale wciąż robią świetne motoryzacyjne show.
Panowie są coraz starsi, ale wciąż robią świetne motoryzacyjne show. Fot. facebook.com/pg/thegrandtour

Nowy sezon The Grand Tour trochę przypomina wizytę na imieninach u cioci. Dobrze wiecie, czego się spodziewać, i jeśli tylko po drodze wam z takimi zabawami, to będziecie bawić się świetnie. I rzeczywiście: pierwszy epizod drugiego sezonu w swojej poetyce zupełnie nie odbiega od tego, do czego Clarkson i spółka nas przyzwyczaili. Czyli jest na bardzo wysokim poziomie, ale nie liczcie na zaskoczenie.

REKLAMA
To oczywiście nie musi być wada, ale taki właśnie jest drugi sezon The Grand Tour. W pewnym sensie przewidywalny do bólu, ale jeśli tylko nie znudziły wam się te dowcipy, wciąż cholernie zabawny. A po sobie i po wielu znajomych wiem, że dokładnie tak jest. Clarkson, May i Hammond zrobili bowiem na potrzeby drugiego sezonu to, co robią najlepiej: wyciągnęli z Amazona wielki worek ze studolarówkami, rozcięli go, zajrzeli do środka i... Uznali, że to zdecydowanie za mało. Skołowali jeszcze kilka worków i wzięli się do roboty.
Pierwszy odcinek miałem okazję obejrzeć w Londynie na przedpremierowym pokazie dla prasy. I żeby nie spojlerować zbytnio, zdradzę tylko kilka szczegółów. Wzorem pierwszego sezonu znowu zwiedzimy praktycznie cały glob. Pierwszy odcinek nakręcono w szwajcarskich Alpach, gdzie zmierzyły się ze sobą przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Silnik spalinowy, hybryda i całkowity elektryk. Lamborghini Aventador, Honda NSX oraz Rimac Concept One.
logo
Główni bohaterowie pierwszego odcinka. Fot. facebook.com/pg/thegrandtour
W charakterystycznym stylu dla całej trójki praktycznie zabrakło jakichkolwiek wniosków, za to było dużo śmiechu i radości. Plus trochę strat, a wszystko przy nieprawdopodobnych ujęciach i w pięknych okolicznościach przyrody (lub cywilizacji). Warto odnotować, że panowie z roku na rok wyglądają na coraz starszych. Wiek widać zwłaszcza po Mayu, co mi się od razu rzuciło w oczy w czasie projekcji, ale i Clarkson ma swoje lata. Jedynie Hammond jeszcze się trzyma.
Zapewne z powodu przybywających lat panowie wyjątkowo chętnie żartowali ze swojego stanu zdrowia. I to w sumie jest jednak jakaś nowość dla osób przyzwyczajonych, że panowie dowcipkują głównie z rowerzystów i piłkarzy Premier League.
Wiek panów zszedł jednak na drugi plan, kiedy w namiocie (od tego sezonu zawsze w Anglii, a nie dookoła świata) pojawił się David Hasselhoff. Niesamowicie się zestarzał, jeśli pamiętacie go głównie ze "Słonecznego Patrolu". Ale tak jak przyznał w pierwszym odcinku sam Clarkson, idea Celebrity Braincrash (jeśli oglądacie, to wiecie o co chodzi, a jeśli nie to naprawdę szkoda czasu na gadanie) została fatalnie odebrana przez fanów serii. W tym przeze mnie, więc dobrze, że tym razem nikt się nie topi w Tamizie, a możemy posłuchać kogoś, kto ma coś do powiedzenia.
Dyskusje wydają się odczuwalne krótsze niż dawniej w Top Gear, ale przynajmniej nie ma przynudzania. Pojawił się także nowy tor dla gości. Co się stało z Eboladrome? Na razie nie wiadomo, ale z programu zniknął także irytujący wielu amerykański kierowca testowy. Duży plus.
logo
Fot. facebook.com/pg/thegrandtour
Co istotne, tuż przed premierową projekcją twórcy show tłumaczyli, że ciągle szukają swojej idealnej formuły. To widać. Zmiany, które zaserwowano fanom, to w dużej mierze reakcja na ich feedback. To dobrze wróży na przyszłość. Daje też nadzieję, że kolejne odcinki będą jeszcze ciekawsze niż pierwszy, choć już było nieźle. Gag z sałatą na śniadanie był uroczy.
Dla kogo jest więc nowy The Grand Tour? Przede wszystkim dla fanów serii. I mam tu na myśli nie tylko pierwszy sezon hitu Amazona, ale także Top Gear z czasów prowadzącej trójki. Konwencja jest bowiem zupełnie taka sama jak zawsze. Nie ma tu powiewu świeżości, ale z drugiej strony wiele osób go nie oczekiwało. Ja nie.
Konwencja jest zgrana do tego stopnia, że Hammond na koniec pierwszego odcinka... Znowu ma wypadek. I choć w sieci się o tym trąbi od kilku miesięcy, sam śmiałem się, że to musiało zostać sfingowane, bo ile razy można mieć kraksę. Przestałem się śmiać, kiedy w drodze powrotnej do hotelu z seansu... Sam miałem wypadek. Dlatego też tekst nie pojawił się tuż po zniesieniu embargo – pół nocy spędziłem w ambulansie. Ale mogę chociaż ironicznie mówić, że miałem "full The Grand Tour experience".
Ogółem jeśli lubicie ten angielski humor i prowadzących, a do tego lubicie popatrzeć na auta, na które większości z nas nie stać – macie zajęcie na piątkowy wieczór. Pierwszy odcinek nowego sezonu jest dostępny od kilku godzin w Amazon Prime, co tydzień będzie nowy.