Pracownicy popularnej sieci supermarketów od podwyżek dla siebie wolą zwiększenie zatrudnienia.
Pracownicy popularnej sieci supermarketów od podwyżek dla siebie wolą zwiększenie zatrudnienia. Fot. Dariusz Borowicz/Agencja Gazeta

Kilka dni temu pojawiła się informacja, że pracownikom Biedronki zakładano urządzenia monitorujące jak ciężko pracują, co wywołało liczne kontrowersje. Teraz pojawiają kolejne – tym razem chodzi o podwyżki. A raczej o... niechęć do nich, bo problem leży zupełnie gdzie indziej. "Zdarza się, że w sklepie wymagającym pięciu etatów pracują tylko kasjer i kierownik" – opisuje "Wyborcza".

REKLAMA
Tym razem sytuacją pracownic popularnych supermarketów zajęli się... górnicy, którzy napisali list do przewodniczącego "Solidarności" Piotra Dudy z prośbą o pomoc w sprawie załogi w jednej z Biedronek w Wodzisławiu Śląskim.
– Jako związek zawodowy z branży górniczej jesteśmy zmuszeni zaangażować się w sprawę, gdyż o sytuacji w sieci Biedronka coraz częściej informują nas nasi pracownicy, których żony i matki trudnią się pracą w tym koncernie. Jesteśmy zaniepokojeni stanem psychicznym pracownic, które na własną rękę próbują szukać pomocy” - tak do szefa "S" piszą związkowcy z Kopalni Węgla Kamiennego JAS-MOS. Górnicy zwracają uwagę na "stosowania jawnej dyskryminacji i mobbingu wobec wieloletnich pracownic" przez kierownika rejonu koncernu Jeronimo Martins.
Jak pisze "Gazeta Wyborcza", przyczyną wielu problemów, które pojawiają się wśród załogi sieci dyskontów jest zbyt małe zatrudnienie. Z informacji "GW" wynika, że w części sklepów brakuje 1/3 załogi, która jest niezbędna do funkcjonowania dyskontu. Dla przykładu, w warszawskich sklepach przy towarze pracują przede wszystkim Ukraińcy, ale nie da się nimi wypełnić wszystkich braków kadrowych.
– Zdarza się, że w sklepie wymagającym pięciu etatów pracują tylko kasjer i kierownik. W dwójkę muszą kasować, przyjąć towar, wypiec pieczywo. Przeprowadziliśmy ankietę, w której udział wzięło kilkaset osób. Zapytaliśmy, co wolą: 500 zł podwyżki dla siebie czy zwiększenie zatrudnienia - mówi "Wyborczej" Robert Jacyno, doradca działającej w Biedronce Solidarności 80’. – Przygniatająca część wybrała to drugie. Pieniądze są do jakiegoś poziomu motywujące, ale kiedy przestajemy być w stanie sprostać obowiązkom, pojawia się depresja. 100 metrów da się przekopać łopatą, ale nie łyżeczką. W efekcie młodsi odchodzą, starsi, którzy nie wierzą, że znajdą inną pracę, uciekają na zwolnienia. Pozostali mają jeszcze więcej pracy. Kółko się zamyka – dodaje Jacyno.
Jak twierdzą przedstawiciele koncernu, rekrutacja pracowników jest prowadzona na bieżąco, jednak nie ukrywają, że w największych ośrodkach jest problem z chętnymi do pracy. Jednocześnie zapewniają, że zweryfikują sytuację załogi w sklepie w Wodzisławiu zgodnie z obowiązującymi w firmie procedurami.
źródło: wyborcza.pl