
Ten kto pojawił się w Święta na SOR wie, jak to może wyglądać. A jeśli nie, wystarczy poczytać komentarze w sieci. Najgorsze jest to, że i pacjenci, i lekarze mają rację, choć jedni denerwują się na drugich i odwrotnie (o czym za chwilę). – Z moich obserwacji wynika, że nic się nie polepszyło. A przecież miało być lepiej – mówi nam jeden z krakowskich polityków.
Dyrektor krakowskiego szpitala przypomina, że organizacja systemu ratownictwa medycznego jest zadaniem Wojewody. "Ale jego człowiek, do którego kompetencji to należy nie zamierza się chyba tym zająć" – pisze w odpowiedzi dla naTemat. Przypomina też, że SOR jest ostatnim ogniwem, które robi co może, pozostając bez wpływu na ilość pacjentów.
"Więc może więcej odpowiedzialności w kierowaniu karetkami? Może otworzyć zarejestrowane w NFZ, a faktycznie nie funkcjonujące izby przyjęć i SORy? Organizacja systemu ratownictwa medycznego jest zadaniem Wojewody, ale jego człowiek, do którego kompetencji to należy nie zamierza się chyba tym zająć. SOR jest w tym przypadku ostatnim ogniwem, które przyjmuje wszystkich, którzy się zgłoszą i musi im zapewnić kompetentną pomoc, w zależności od stanu zdrowia. I tak postępuje pozostając baz wpływu na ilość zgłaszających się pacjentów".
O tym, jak wygląda sytuacja w szpitalach w Święta, zrobiła materiał nawet TVP w Lublinie. "Przepełnione korytarze, wielogodzinne kolejki i podróże między punktami medycznymi - tak wyglądała świąteczna zdrowotna rzeczywistość w regionie. Pacjentów poszukujących pomocy u lekarzy było tak wielu, że sami medycy przyznają, że takich kolejek się nie spodziewali" – czytamy na portalu.
" W szpitalu przy ul. Abramowickiej w Lublinie: do dwóch lekarzy i pielęgniarki czekały tłumy. Część specjalnie przyjechała do tej placówki, bo w innych było jeszcze gorzej. Lekarze przyznają, że takiego oblężenia dawno nie widzieli. Tak było w całym regionie. Pacjenci z Bychawy jeździli do Lublina, z Łęcznej - do Świdnika. Może właśnie dlatego w Łęcznej kolejki były najmniejsze". Czytaj więcej
"Jak to jest możliwe, że w największym mieście w tej części kraju, na ponad 340 tysięcy mieszkańców czynne są tylko trzy miejsca, gdzie można uzyskać pomoc lekarską. Co więcej, w każdym przyjmuje tylko po jednym lekarzu. Kolejki są ogromne, ludziom puszczają nerwy". Czytaj więcej
Zawsze tak było, że szpitale i przychodnie przeżywały w Święta oblężenie. Nie ma w tym nic nowego. Ale przed reformą ministra Radziwiłła punktów świadczących nocną i świąteczną pomoc było więcej i dla wielu były łatwiej dostępne.
A zatem nic się nie zmieniło. W niektórych miejscach, nawet jak kolejek nie było, pacjenci i tak odeszli z kwitkiem. Niektórzy skarżą się w sieci na to, jak zostali potraktowani. Dorota Wiklosz, mieszkanka Krakowa, swoją historię opisała na Facebooku i zgodziła się, byśmy ja przytoczyli. W Wigilię rano trafiła na SOR szpitala Narutowicza w Krakowie wraz z mężem, który miał potworny ból ręki. "Internista kazał poruszyć ręką, mąż dostał ketanol w zastrzyku i kazał jechać do domu. Żadnej diagnozy, recepty, wskazówek" – opisuje.
Ale nawet wielu tych, co się wściekają, nie chce obwiniać służby zdrowia. Wiemy przecież, że z drugiej strony lekarze dwoją się i troją. Wielu daje z siebie wszystko na wielogodzinnym dyżurze, czasem im również puszczają nerwy. I jeszcze słyszą z góry: "Niech jadą". W sieci nie brak też opinii o tym, że to pacjenci są roszczeniowi, a wielu z nich niepotrzebnie zgłasza się z "drobiazgami" na SOR.