Braliście kiedyś dofinansowanie do kredytu w programie Mieszkanie dla Młodych? Ja tak, otrzymałem w ten sposób w 2015 roku solidny zastrzyk gotówki na własne cztery kąty. W 2018 roku program ruszył po raz ostatni – i z pewnością zostanie zapamiętany. Z niejasnych powodów nie zadziałała bowiem ustawowa zasada "kto pierwszy, ten lepszy". W efekcie w całej Polsce są osoby, które być może właśnie straciły dużo pieniędzy.
– Jeśli nic nie wymyślę, to chyba będę musiał chodzić po rodzinie, pożyczać i robić normalny kredyt. Nie puszczę sobie bokiem dziesięciu tysięcy. Sytuacja jest patowa – mówi w rozmowie z naTemat pan Grzegorz z Gdańska, który jest na etapie kupna wymarzonego mieszkania. Zamiast jednak dostać dofinansowanie w programie Mieszkanie dla Młodych, narobił sobie kłopotów. I nie on jeden. Na ten moment trudno szacować, ile osób w całej Polsce ucierpiało, ale na pewno setki jeśli nie tysiące.
Problem był jak zwykle ten sam – pieniędzy w programie było mniej niż chętnych. Dlatego cała pula na 2018 rok zniknęła już w pierwszych dniach stycznia. W Nowy Rok było wolne, więc wszyscy rzucili się do banków drugiego stycznia. Trzeciego stycznia Bank Gospodarstwa Krajowego, który odpowiada za wypłaty, poinformował, że zamyka przyjmowanie wniosków.
Jak działa MDM? To wsparcie przy zakupie mieszkania lub domu i to nie tylko przez rodzinę, ale i przez singla. Najwięcej mogą otrzymać jednak rodziny wielodzietnie – nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych.
Także z tego powodu już od zeszłego roku był widoczny znaczący wzrost zainteresowania programem, bo wiadomo było, że w końcu zniknie. Osoby odkładające zakup mieszkania się zwyczajnie zmobilizowały. Ale takiego zainteresowania jak w tym roku nie przewidział chyba nikt. Jeszcze w 2016 roku pieniądze były dostępne bardzo długo. Rok temu środki rozeszły się w miesiąc, choć w połowie roku pojawiły się dodatkowe środki, a teraz pieniędzy zabrakło... w dwa dni. I choć z początku wszystko funkcjonowało normalnie, koło czwartego stycznia zaczęły się dziać cuda.
Wniosek pana Grzegorza został "wklepany" do systemu w Banku Pekoa już drugiego stycznia. – Byłem informowany o całym procesie przez człowieka, który prowadził to z biura pośredniczącego (czyli doradcę kredytowego – red.), nie samemu przez bank. Biuro mi powiedziało, że o dwunastej wniosek był w banku w rejestracji. Dostałem informację, że wszystko jest dobrze i że został wysłany – tłumaczy pan Grzegorz. A potem był lewy sierpowy od BGK.
Wnioski zaczęły znikać
Tylko jak to rozumieć, skoro pan Grzegorz zdążył w czasie? Nawet BGK informował, że przerwał przyjmowanie wniosków dopiero nazajutrz. – Psim swędem udało mi się wejść na listę rezerwową, ale tam jest podobno grubo ponad tysiąc osób, więc szanse są tylko teoretyczne – mówi pan Grzegorz.
Taka sama historia spotkała pana Marcina z Piotrkowa Trybunalskiego, który razem z żoną kupuje dom. Mają trójkę dzieci, więc dofinansowanie było naprawdę wysokie: ponad 60 tysięcy złotych. – Miała być czysta formalność. Składaliśmy wniosek bezpośrednio w PKO BP. Papierowo wniosek skompletowany i zweryfikowany był jeszcze w grudniu. Składany drugiego stycznia. Dzwoniliśmy zaraz po ósmej rano, informacja była taka, że wniosek właśnie jest wprowadzany do systemu. To była dokładnie 8:30 – opowiada pan Marcin.
3 stycznia wieczorem BGK przestał przyjmować wnioski, a 4 stycznia... – Odmowa z tytułu braku pieniędzy. Trochę młotek w głowę. Jak to, skoro ustawa mówi o kolejności złożenia wniosków do instytucji kredytującej, czyli w naszym przypadku do PKO BP. Wpłynął wniosek 24 godziny przed tym komunikatem BGK, czyli wszystko było dobrze – kontynuuje pan Marcin. Wszystko się rozpłynęło.
Ucierpiały setki
Takich jak oni jest więcej. – Koleżanka w ogóle dostała odmowę, bo jej wniosek nawet nie dotarł. Ludzi jest pełno, nie wszyscy są porejestrowani na grupie – mówi pan Grzegorz. Ta grupa powstała na Facebooku. Nazywa się "Poszkodowani MDM 2018 styczeń!". Już teraz liczy sobie ponad 500 członków, a nowe posty pojawiają się wręcz lawinowo. Każdy próbuje jakoś pomóc lub znaleźć wsparcie.
"Witam ja z mężem też składaliśmy wniosek o dofinansowanie. (…) był złożony zaraz 2 stycznia rano, ale okazało się, że jest awaria systemu. To jakiś obłęd, dofinansowania nie otrzymaliśmy przez tę awarię, a ludzie, którzy złożyli wniosek 3 stycznia, otrzymali dofinansowanie. Gdzie tu sprawiedliwość" – pyta rozpaczliwie jedna z internautek.
Inni skrzykują się już w sprawie pozwu zbiorowego. "We wcześniejszych postach wielu ludzi deklarowało się, że chciałoby uczestniczyć w pozwie zbiorowym, ktoś nawet deklarował że poszuka prawnika i zasięgnie opinii. Po prostu jestem ciekaw, ile osób jest w sytuacji podobnej do mojej, gdzie trzeba podejmować decyzję, a ciągle nic nie wiadomo. Co robicie? Ile można czekać, do wakacji?" – zastanawia się kolejny członek grupy.
Niektórzy wprost piszą, w jak dramatycznej są sytuacji. "Wniosek składany 2 stycznia w godzinach porannych, obecnie status 'oczekiwanie na przyznanie limitu'. 10 tysięcy złotych zadatku do stracenia. Sprzedający za przedłużenie terminu sprzedaży żąda trzech tysięcy złotych. Jeśli się zdecyduję na wkład własny, to utonę w ratach od kredytu gotówkowego, a jeśli poczekam na wyjaśnienie MDM, to oprócz trzech tysięcy złotych będę jeszcze ponosił koszty najmu obecnego mieszkania. Jeśli teraz sobie odpuszczę i poszukam innego mieszkania, to będę musiał 10 tysięcy uzbierać, żeby oddać tym, od których pożyczyłem na zadatek, uzbierać 10 tysięcy na nowy zadatek, uzbierać 25 tysięcy na wkład własny" – wylicza swoje możliwości pan Andrzej.
Był problem, ale nikt się do niego głośno nie przyzna
W postach w sieci i w wypowiedziach moich rozmówców często pojawia się jeden wątek: tajemniczej awarii. Z jakiegoś powodu wnioski, które trafiły do systemu 2 stycznia, przepadły, a te z 3 stycznia jak najbardziej zostały zaakceptowane. – Wnioski były składane drugiego, ale była awaria systemu. Z trzeciego dostali bez problemy, a z drugiego odmowy albo lista rezerwowa. U niektórych przepadło zupełnie – mówi pan Grzegorz.
Więcej o tej dziwnej sytuacji mówi pan Marek. – Z nieoficjalnych informacji wiem, że ktoś wyżej w centrali (w tym wypadku chodzi o jego bank – red.) jakieś negocjacje z BGK prowadzi. Awaria podobno polegała na tym, że wniosek wprowadzony przez pracownika banku do modułu BGK nie był widoczny dla osób, które podobno na drugim etapie muszą go klepnąć, zaakceptować – mówi pan Marek. Ale to tylko spekulacje.
Wiadomo, że po południu 2 stycznia BGK wprowadził "poprawkę" – tak o tym mówią nasi rozmówcy. BGK z kolei podkreśla w przesłanym do redakcji komunikacie, że po prostu "usunięto niedogodność", ale sam system miał cały czas działać.. Nie wiadomo jednak, co się dokładnie stało po usunięciu tych "niedogodności".
Komunikat Banku Gospodarstwa Krajowego
(...) Duże obciążenie systemu 2 stycznia spowodowało, że przez pewien czas przetwarzanie wniosków lub ich rejestracja były wydłużone. Pomimo tego, ponad połowa z 381 mln zł została zarezerwowana właśnie tego dnia. Byliśmy w stałym kontakcie z pracownikami banków kredytujących i jeszcze tego samego dnia usunęliśmy niedogodności. W systemie BGK nie było awarii, działał on nieprzerwanie przez cały okres naboru.
W tej chwili dodatkowo analizujemy sytuację. Spotykamy się z bankami, w których klienci zgłaszali wątpliwości. Ustalamy fakty związane z działaniem systemu, zarówno od strony technicznej, jak i aktywności pracowników banków kredytujących. Jesteśmy również w kontakcie z Ministerstwem Infrastruktury.
W zależności od wyników analizy i zapisów ustawy z dnia 27 września 2013 r. o pomocy państwa w nabyciu pierwszego mieszkania przez młodych ludzi podejmiemy decyzję o dalszych krokach.
Nic do zarzucenia sobie nie ma także Bank Pekao, oświadczenie którego zdobyły "Wydarzenia" Polsatu. „W systemach banku nie odnotowaliśmy problemów technicznych. System bankowe pracowały 2 stycznia bardziej wydajnie niż zwykle” – przekazał bank.
Na lodzie zostali jak zawsze klienci
Każdy, kto kiedyś kupował mieszkanie, pewnie miał wrażenie, że w całej tej procedurze największym przegranym jest klient. Ten, który ma się cieszyć z nowego mieszkania, a jest bezlitośnie równany z ziemią przez wymagania dewelopera i banku kredytującego zakup.
W tym wypadku nokaut przyszedł jeszcze szybciej. Straty finansowe mogą być bolesne. – Najgorzej, że jesteśmy uwaleni u dewelopera. U mnie zaliczka była 10 tysięcy, mam czas do 31 stycznia na zdobycie wkładu własnego. Jeśli mi się nie uda, to te pieniądze przepadną, tak się deweloperzy zabezpieczają. To zaliczka bezzwrotna – mówi pan Grzegorz. – Przez tę listę rezerwową jesteśmy poza terminami i nie wiadomo co mówić deweloperowi – dodaje.
Jednak według Andrzeja Prajsnara, eksperta portalu RynekPierwotny.pl, klient niekoniecznie jest na straconej pozycji. – Osoby doświadczające problemów w związku z brakiem dopłaty do wkładu własnego na pewno powinny podjąć negocjacje ze sprzedawcą nieruchomości. W przypadku ubiegania się o zwrot zadatku, można argumentować, że niedoszły kredytobiorca dopełnił wszystkich wymaganych formalności oraz zachował należytą staranność i dlatego nie ponosi odpowiedzialności za niewykonanie umowy (patrz art. 394 par. 3 kodeksu cywilnego) – twierdzi i dodaje: – Niestety walka o zwrot zadatku często będzie wymagała powództwa sądowego.
Trochę lepiej jest u pana Marka, bo on kupi dom także bez dofinansowania. Ale 60 tysięcy na piechotę nie chodzi. – Dom sobie upatrzyliśmy już w połowie zeszłego roku. Osoba sprzedająca zgodziła się czekać, żebyśmy zgłosili wniosek o MDM. Przy koszcie domu 300 tys. dopłata dla mojej rodziny to 20 proc. wartości. A tak trzeba będzie kombinować i zwiększyć kredyt – podkreśla.
A na przyszłość najlepiej po prostu wyciągnąć lekcję, choć to raczej nie rada dla poszkodowanych, a dla osób, które będą szukać mieszkania w przyszłości. – W najlepszej sytuacji znajdują się nabywcy mieszkań, którzy zagwarantowali sobie możliwość zerwania umowy bez dodatkowych konsekwencji finansowych w razie nieotrzymania kredytu hipotecznego albo wynegocjowali wpłatę zaliczki zamiast zadatku. Niedoszli beneficjenci programu MdM, którzy w ten sposób nie zabezpieczyli się przed brakiem dopłaty i nie mogą uzupełnić wkładu własnego, prawdopodobnie poniosą konsekwencje finansowe – podsumowuje Prajsnar.
Do momentu publikacji tekstu nie otrzymaliśmy komentarza z banku PKO BP.
Dwa dni później dostałem telefon, że wygrałem na loterii, bo mój wniosek jest na liście rezerwowej, a wiele innych przecież odpadło.
Pan Marcin
Wnioskom nadawany jest numer NWR. To numer zarejestrowanego wniosku w BGK i ja nie mogę się go doprosić. Bank nabrał wody w usta. Po każdym telefonie słyszymy, że musimy czekać. Wiemy, że w naszym imieniu pracownik złożył reklamację do BGK.