
I pewnie nie jeden z naszych rodaków po memicznym seansie w sieci zapragnął nosacza zobaczyć na żywo. Taka pocieszna małpka, pewnie jest w Krakowie czy w Warszawie w zoo. I tu klops. Nosacza nie ma nigdzie w Polsce. Ba! Nie ma go nigdzie w Europie. Na świecie też są rzadkością, a wprowadzane do ogrodów zoologicznych populacje często umierały. W latach siedemdziesiątych po kilka nosaczy miały m.in. zoo w Berlinie, Kolonii, Dallas, Frankfurcie, San Diego, Nowym Jorku czy w Milwaukee. W latach dziewięćdziesiątych żadne z tych zoo już nie miało tych zwierząt.
Umieszczenie nosacza w przeciętnym europejskim ogrodzie zoologicznym wymagałoby bowiem sprostania wielu wyzwaniom. – Nosacz sundajski nie jest zwierzęciem często spotykanym w ogrodach zoologicznych, jest wręcz rzadkością. Jest gatunkiem, który wymaga utrzymywania w warunkach bardzo zbliżonych do naturalnych i zapewnienia specyficznej diety roślinnej. W rzeczywistości przeciętnego zoo z Europy oznacza to wybudowanie dużego pawilonu – szklarni z drzewami i utrzymywanie tam nosaczy przez cały rok – mówi naTemat Anna Karczewska z warszawskiego ogrodu zoologicznego.
Każdy hodowany w europejskich ogrodach zoologicznych gatunek zagrożony wyginięciem jest objęty programem hodowlanym, ma swojego koordynatora, który pilnuje, by rozmnażanie zwierząt było zgodne z księgą rodowodową oraz dba o rozmieszczenie zwierząt w tych ogrodach, które są w stanie zapewnić dla danego gatunku odpowiednie warunki. Zwierzęta do zoo trafiają tylko z innego zoo, nie są pozyskiwane z natury, a wymiana zwierząt jest ściśle kontrolowana pod kątem genetycznym i weterynaryjnym.
Najlepiej więc udać się wprost na Borneo, gdzie nosacz sundajski jest gatunkiem endemicznym. Albo... pomóc mu prosto z Polski. Nosacze są bowiem zagrożone wyginięciem. Borneo to wyspa-dżungla, która jest wprost stworzona dla tych małp, ale ten idylliczny krajobraz burzy działalność człowieka. Lasy deszczowe coraz częściej bowiem ustępują uprawom palm.
Nosacze nie pojawią się w zoo – przynajmniej w Warszawie – z jeszcze z jednego powodu. Dla władz warszawskiego ogrodu zoologicznego to przejściowa moda. – Mamy obawy, że dla większości osób jest to tylko chwilowe zainteresowanie bez zaangażowania – mówi rzeczniczka zoo.