Elisabeth Revol twierdzi, że razem z Tomaszem Mackiewiczem zdobyli Nanga Parbat. Informację już w sobotę przekazał jej partner, a teraz potwierdzili polscy himalaiści, którzy uratowali Francuzkę. – Byli na szczycie. Eli potwierdziła, że byli na wierzchołku – powiedział Adam Bielecki. I to musi wystarczyć, bo na razie żadnych dowodów na to nie ma. Wielu ludzi zadaje sobie pytanie, jak to jest. Jak udowodnić zdobycie szczytu. Dziś, w XXI wieku. GPS? Inne lokalizatory? Zdjęcia? A jeśli ich nie ma, to co? Skąd mamy mieć pewność?
Kiedyś było tak. Jak himalaista zdobywał szczyt, zabierał coś z niego jako dowód. I zostawiał coś dla kolejnych zdobywców. Na przykład Jerzy Kukuczka zostawił na szczycie Makalu zabawkę swojego syna – małą, plastikową biedronkę, którą rok później znalazł himalaista z Korei Południowej.
– Jak byliśmy zimą na Evereście, gdy Cichy z Wielickim weszli na szczyt, to wzięli z niego zafoliowaną karteczkę ludzi, którzy zdobyli Everest jesienią. To był dowód. Były też zdjęcia, ale takie same można było zrobić nad Morskim Okiem, bo nie było tła, nic nie było widać – mówi naTemat himalaista Ryszard Gajewski. To było ponad 30 lat temu.
W 1984 roku, gdy razem z Maciejem Berbeką zdobywali zimą Manaslu, natrafili na haki wbite przez Koreańczyków, którzy byli tam rok wcześniej. – I myśmy te haki wybili. Nie mieliśmy takiego sprzętu jak teraz, ale mimo to robiliśmy pełną dokumentację. I na Peak 29 też robiliśmy zdjęcia. Mnie na szczycie, mojego partnera na szczycie, panoramy na wszystkie strony, żeby ktoś nam niczego nie zarzucił. Zawsze trzeba się z tym liczyć, że wejście może być zakwestionowane – mówi.
"Czekam na zdjęcia. Może coś wzięła z tego szczytu?"
Teraz, w przypadku Nanga Parbat, takiej dokumentacji jeszcze nie znamy. Nie ma zdjęć, przynajmniej do tej pory. Są tylko słowa. – Elisabeth mówi, że zdobyli szczyt. Jeżeli tak mówią, to przyjmuję, że tak było, bo mam zaufanie do tych co tak mówią. Ale czekam na zdjęcia. Może coś wzięła z tego szczytu? – zastanawia się himalaista.
– Myślę, że Elisabeth ma zdjęcia ze szczytu, pokaże je i wówczas będzie można całkowicie potwierdzić czy szczyt został zdobyty – tak w Polskim Radiu 24 mówił również Jerzy Natkański z Fundacji im. Jerzego Kukuczki.
Mamy XXI wiek i wciąż zdjęcia mają być największym dowodem? A co, jeśli widoczność jest fatalna, wejście jest w nocy, siadły baterie w aparacie, nie mówiąc o tym, że może w ogóle zamarzł, albo warunki są takie, że nie ma czasu na robienie zdjęć i zwyczajnie ich nie ma? Jak udowodnić, że było się na szczycie? Albo, jak w przypadku wyprawy Revol-Mackiewicz, gdy właśnie na szczycie okazało się, że on jest w kiepskim stanie i ma problemy ze wzrokiem?
Dlaczego nie pochwalili się światu?
Z punktu widzenia laika, zwykłego, przeciętnego Kowalskiego, zdobycie Nanga Parbat mogło rodzić pewne pytania. Informacja o tym, że himalaiści utknęli na Nanga Parbat i wzywają pomocy pojawiła się w piątek. W sobotę dowiedzieliśmy się, że prawdopodobnie oboje zdobyli szczyt i miało to miejsce w czwartek, czyli dwa dni wcześniej.
– Jest szansa, że mogli wysłać smsa przez telefon satelitarny, ale tego nie wiemy. Technologicznie jest to możliwe. Telefony satelitarne mają taką opcję, że można wysłać smsa pod wybrany numer z położeniem geograficznym. Ale nie zawsze myśli się o tym na szczycie. Nie wiemy też, czy robili zdjęcia – mówi naTemat Piotr Pustelnik, prezes Polskiego Związku Alpinizmu.
"W naszym środowisku to żaden problem"
Na jakiej podstawie wiemy zatem, że szczyt został zdobyty? Wielu internautów się nad tym głowi. Nie żeby podważać wyczyn himalaistów, po prostu ze zwykłej ciekawości. Albo z sympatii i uznania dla himalaistów – żeby zamknąć usta wszystkim hejterom, którzy w to nie wierzą. "Też mnie to ciekawi. Pojawiają się pogłoski, że zdobyli szczyt, ale jak to udowodnić, skoro jest głupi problem żeby na 7200m wejść" – to jeden ze wpisów na Wykop.pl.
Odpowiedź jest prosta i pewnie – w duchu technologicznych nowinek – nieoczekiwana.
– W naszym środowisku to żaden problem, wystarczy deklaracja ustna. My sobie wierzymy, wszystko oparte jest na zaufaniu. Tak długo, dopóki ktoś nie przedstawi twardego dowodu, że tak nie było, to właśnie tak jest. Jeśli ktoś zrobił zdjęcia lub miał wskazania trackera to tym lepiej, ale nawet to nie jest wymagane – odpowiada Piotr Pustelnik. Przekonuje, że GPS nie jest żadnym dowodem na zdobycie szczytu.
– Każdy producent tego trackera powie pani, że na wysokości powyżej 6 tysięcy metrów on przekłamuje. Z powodów technologicznych nie pokazuje tego, co trzeba. Tak jest napisane wszędzie – że do 6 tys. metrów są wskazania dokładne, a powyżej są przybliżone – tłumaczy.
"Generalna zasada jest taka, że ludziom się wierzy"
W dzisiejszych czasach zdjęcia można z kolei zmanipulować i wielu internautów zwraca właśnie na to uwagę. Były też przypadki himalaistów, którzy zawiedli zaufanie – np. słynny przypadek Koreanki Oh Eun-sun, która w 2009 roku miała wejść na Kanczendzongę, a okazało się, że tego nie zrobiła.
– Kiedyś to był szlachetny pojedynek z samym sobą. Kłamstwo było wykluczone. A teraz trzeba wszystko udowadniać. Czasem i tu zdarzają się czarne owce, ale generalna zasada jest taka, że ludziom się wierzy – podkreśla Piotr Pustelnik.
"Sponsor Oh Eun-Sun, koreańska firma “Black Yak”, zwlekała parę tygodni, zanim opublikowała zdjęcie szczytowe. Kiedy wreszcie je zobaczono, okazało się, że pokazuje ono teren skalny, podczas gdy kopuła szczytowa Kangczendzongi jest całkowicie pokryta śniegiem. Miss Oh później wyjaśniła, że ze względu na silne wiatry zdjęcie zostało zrobione nieco poniżej najwyższego punktu". Czytaj więcej