
Świat "Modyfikowanego węgla" to odległa przyszłość (a konkretnie XXVI wiek, choć w serialu zmieniono na XXIV w.), w której ludzkość kolonizuje planety, a świadomość ludzką można zdigitalizować. Śmierć nie jest więc końcem wszystkiego, bo swoją jaźń możemy przenieść (o ile jesteśmy odpowiednio bogaci) do innej powłoki. W serialowym świecie tak beznamiętnie nazywane jest ciało ludzkie, bo nikt już nie przykłada do niego większej wagi, skoro można być kim się chce. Powłoka jest więc zwykłym awatarem w realnym świecie.
Nagość przestała być w serialach tematem tabu, a co dopiero za kilka stuleci. Jeśli pojawia się więc nowa bohaterka, możemy być pewni, że za chwilę będzie paradować z gołymi piersiami. I nie tylko. Faceci też błyszczą klatami, zwłaszcza główny bohater grany przez Joela Kinnamana, który od czasu świetnego "The Killing" mocno przypakował na siłowni i zobaczymy to w wielu scenach. Epatowanie nagością jednak męczy, bo nie niesie za sobą nic więcej, jak przyciągniecie przed ekrany niezaspokojonych nastolatków (serial jest tylko dla dorosłych). Już nawet w "Grze o tron" z sezonu na sezon pojawiało się coraz mniej biustów. Tymczasem te w "Modyfikowanym węglu" psują atmosferę i odbiór produkcji. Rozpraszaczy jest więcej.
Powieść Richarda K. Morgana umiejętnie łączyła stylistykę noir z cyberpunkiem. Serial gubi po drodze ten klimat, gdyż jest poszatkowany wieloma nieporozumieniami (i piersiami). Większość występujących bohaterów jest bezbarwna. O ile Kovacs grany przez Kinnamana jest charakterystycznym dla tego aktora wrażliwym łobuzem z zasadami, to pozostałe postaci są nijakie, a wręcz odrzucające. Ma towarzysza broni, który gdzieś tam się krząta, jest też pani policjantka, której daleko do femme fatale. Jedyna ciekawa postać to wirtualny byt/hotel stylizowany na Edgara Allana Poe.