"Wieża. Jasny dzień" nazywana jest thrillerem psychologicznym, jednak bliżej jej do horroru. Atmosfera filmu jest tak gęsta, że można ją kroić nożem. Albo siekierą. Pełnometrażowy debiut Jagody Szelc nie jest krwawym "straszakiem" w stylu "Naznaczonego", "Krzyku" czy "Babadooka". Przywodzi na myśl "Dziecko Rosemary", "Lśnienie", "The Witch" i ambitne kino grozy, przez które czujesz się nieswojo w fotelu.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
Napisz do mnie:
bartosz.godzinski@natemat.pl
O "Wieży. Jasny dzień" jest głośno od zeszłorocznego Festiwalu Filmowego w Gdyni, kiedy to dzieło Jagody Szelc zostało nazwane objawieniem tej prestiżowej imprezy. Kiedyś, ktoś, gdzieś wspomniał, że to horror i od razu zaświeciła mi się lampka. Po chwili jednak zgasła, bo dotarło do mnie, że to słowo ma wiele znaczeń. Tak przecież można mówić na dramaty rodzinne, których w polskim kinie nie brakuje i rzeczywiście sieją spustoszenie w głowie widza. Poszedłem, obejrzałem i się zachwyciłem. To jednak taki "horror horror", ale nieoczywisty.
Horror na pierwszej komunii
Wiele osób to właśnie zjazdy rodzinne doprowadzają do stanu przedzawałowego, a nie film z potworami. Zwłaszcza jeśli do tego dochodzi ważna uroczystość. Film Jagody Szelc zaczyna się na kilka dni przed pierwszą komunią świętą małej Niny. W domku jednorodzinnym położonym gdzieś w malowniczej Kotlinie Kłodzkiej gromadzi się niewielka rodzina. I zaczynają się tradycyjne tarcia przeplatane sielanką. Okazuje się, że jedna z bohaterek, Kaja (Małgorzata Szczerbowska) jest biologiczną matką "komunistki", którą wychowuje jej siostra Mula (Anna Krotowska). Recytuje jej nawet listę zakazów, z tym o nieprzyznawaniu się do rodzicielstwa na czele. Nie wiemy o co chodzi i to uczucie towarzyszy nam przez cały film.
Niedopowiedzenia, domysły, symbole. Reżyserka przede wszystkim w ten sposób buduje klimat filmu. Część wątków wyjaśnia się w trakcie, ale i tak czujemy się jak dziecko we mgle. Niepokój jest potęgowany, gdy do gry wchodzą zjawiska, które trudno wyjaśnić. "Wieży. Jasny dzień" jest niełatwa w odbiorze również ze względu na pracę kamery. Przypomina czasem amatorskie filmy rodzinne, które nagrywają podekscytowani wujkowie, a czasem "Blair Witch Project". Jest dużo zbliżeń na twarze, plecy czy niespodziewane cięcia. A wszystko po to, by nas zdezorientować. I to się faktycznie udaje.
Oniryczna Kotlina Kłodzka
Polskie krajobrazy w ostatnim czasie odkrywamy na nowo za sprawą filmów i seriali. "Wataha" pokazała nam piękno Bieszczad, niedługo "Kruk" zabierze nas na Podlasie. W "Wieży" podziwiamy za to majestatyczną Kotlinę Kłodzką umiejscowioną w Sudetach. Lasy to zawsze dobra lokalizacja dla horrorów. To tam człowiek czuje potęgę natury, czując się mały w otoczeniu wysokich drzew. A im dalej w las...
...tym straszniej. Na początku film Jagody Szelc bardziej denerwuje, niż straszy. Nie mamy kompletnie pojęcia co jest grane, bohaterowie gadają na nieistotne tematy (trzeba jednak dodać, że dialogi są bardzo naturalne, dowcipne), nie wiemy już czy to my jesteśmy głupi, czy reżyserka kompletnie odleciała. Atmosfera zagęszcza się z każdą kolejną sceną, napięcie sięga zenitu, presja bijąca z ekranu skłania do wyjścia z kina. Myślę, że o to naprawdę chodziło w tym filmie, byśmy go do końca nie rozumieli, tak jak nie poznaliśmy jeszcze wszystkich tajemnic natury czy nadprzyrodzonych zjawisk jak... duchy.
"Wieża. Jasny dzień" to art-house'owy horror. Gatunek kina niezależnego ostatnio staje się coraz bardziej popularny, bo widzowie mają dość schematycznych "straszaków". Nastrój grozy w debiucie Jagody Szelc jest dobrze znany fanom Davida Lyncha. Nie ma w tym filmie pompatycznego morału, nie rozprawia się z ważnymi problemami społecznymi, a impreza rodzinna jest tu tylko pretekstem do tego, by widz czuł przeraźliwe zaniepokojenie. Jak w koszmarze sennym, gdy wszystko pozornie się zgadza, ale jednak coś nie pasuje i budzimy się ze ściskiem w klatce piersiowej. I choć w zeszłym roku powstał pierwszy polski slasher "Zacisze", to pierwszym pełnoprawnym polskim horrorem jest właśnie "Wieża. Jasny dzień". Do kin wchodzi 23 marca.