Minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz podczas spotkania z ambasadorem Rosji w Polsce zaznaczył, że nie widzi podstaw do dalszego przetrzymywania przez stronę rosyjską wraku samolotu rządowego, który rozbił się pod Smoleńskiem. Wyraźnie zaznaczył, że Polska oczekuje zwrócenia jej tego, co zostało z Tu-154M. Tymczasem Siergiej Andriejew, rosyjski ambasador w Warszawie, sprowadził Czaputowicza na ziemię.
– Wrak Tu-154M, w którego katastrofie zginął prezydent Lech Kaczyński, pozostaje w Rosji, ponieważ polska strona nie zakończyła jeszcze śledztwa – zdradził agencji Ria Novosti Andriejew.
Co więcej, dyplomata powiedział w wywiadzie, że kwestia zwrotu wraku samolotu jest w Polsce "nadmiernie upolityczniona" i nadaje się jej "symboliczny charakter". Podczas gdy jego zdaniem "z praktycznego punktu widzenia pytanie o to, gdzie znajduje się wrak – w Rosji czy w Polsce – nie ma zasadniczego znaczenia".
Polska wywiera presję
Dodał ponadto, że polscy eksperci mieli dostęp do wraku, jak i czarnych skrzynek samolotu. – Emocje, które narastają z tego powodu, to jeden ze środków wywierania na nas presji – przekonywał Andriejew. Twierdził, że wedle rosyjskiego prawa do zakończenia postępowania wrak powinien pozostawać do dyspozycji śledczych.
Przypomnijmy, że temat sprowadzenia wraku Tu-154 do Polski był jedną z obietnic wyborczych Prawa i Sprawiedliwości. Najpierw były już szef MSZ Witold Waszczykowski zaznaczał, że wrak wciąż znajduje się w Rosji tylko przez nieudolność PO-PSL. Potem zmienił nieco retorykę. Na początku stycznia 2017 roku mówił, że Polska jest w tej kwestii właściwie bezsilna.
Jeszcze w listopadzie 2017 roku Waszczykowski zaznaczył jednak, że kierowany przez niego resort jest gotów, by zwrócić się w sprawie wraku Tu-154 do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Przy czym dodał, że decyzja w tej sprawie "musi zapaść na wyższym szczeblu".