Od Ceremonii otwarcia Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu minął tydzień, a my jako kibice nadal nie dostaliśmy żadnych powodów do sportowej euforii (no może poza jedną serią podczas pierwszego konkursu skoków narciarskich). Dlatego internet się burzy, przy okazji szukając winowajców aktualnych wyników polskich sportowców. Dostaje się atletom, komentatorom, włodarzom związku narciarskiego, a nawet Witoldowi Bańce. I tylko skoczkowie mogą uratować nasz honor, na co cała Polska ma – nie bez powodu – wielką nadzieję
Dyskusję na temat kondycji polskiego narciarstwa i sportów zimowych jako takich rozpętał Jakub Kot swoją ostrą wypowiedzią w studiu Eurosportu po konkursie indywidualnym kobiet w skokach narciarskich na normalnym obiekcie w Pjongczangu. Jego oburzenie dotyczyło nieobecności kadrowiczek na Igrzyskachw Korei, lecz ten fakt był zaledwie przyczynkiem do całej tyrady w stronę niedbających o wagę zawodniczek, jak i Polskiego Związku Narciarskiego. Ten w mniemaniu Kota nie wywiązuje się odpowiednio z misji przygotowania sportowców.
Potem zdemaskował się Mateusz Sochowicz, saneczkarz, który zjechał bez... maski. Natomiast na brak odpowiednich nart zaczęła narzekać Sylwia Jaśkowiec. Stąd do twitterowego hejtu było znacznie bliżej niż Mateuszowi Ligockiemu do zdobycia medalu. Oliwy do palącego rozsierdzonych kibiców ognia dodatkowo dolali komentatorzy, jak mantrę powtarzający frazy typu: "to była wspaniała przygoda", "najważniejsze, że pojechał - zbiera doświadczenie", czy "dobry występ" (w odniesieniu do rezultatu w 2. lub 3. dziesiątce). W radiu co jakiś czas słychać komentarze, że "są zadowoleni, dali z siebie wszystko, dobrze się bawili i zbierali doświadczenie". Internauci dość szybko i bez ogródek dali upust swojemu zirytowaniu.
Dostało się nawet samemu ministrowi Bańce...
...i olimpijczykom jako grupie. Grupie sporej, bo 62-osobowej.
W przeciwieństwie do skrajnie optymistycznej narracji komentatorów sportowych, pewną dozę racjonalizmu zachowuje Ireneusz Raś. polityk PO i szef Turystyki i Sportu w platformerskim Gabinecie Cieni.
– Wiadomo było, że wynik z Soczi czy Vancouver ciężko będzie powtórzyć. Mimo to osiągnięcia zawodników, którzy nie jechali po medal są ciut poniżej moich oczekiwań i wyliczeń – mówi Raś. – Ja liczyłem na 4 medale, że w optymistycznym wariancie te 4 krążki są możliwe do zdobycia. Wiedziałem, że coś niedobrego stało się po odejściu prezesa Kowalczyka z Polskiego Związku Łyżwiarskiego, ponieważ nasi starzy mistrzowie, nie tylko Zbigniew Bródka, w pucharze świata zajmują odległe miejsca. Z taką formą ciężko było liczyć na cokolwiek innego niż jakiś medal zdobyty w skutek szczęśliwego zbiegu okoliczności. Rozczarowującym jest, że łyżwiarze pojechali na igrzyska bez szczytowej formy.
Infrastruktura ośrodków szkoleniowych
– Dawniej krytykowano związek łyżwiarski za brak odpowiedniego toru lodowego. Dziś mamy taki tor w Tomaszowie Mazowieckim –wymienia Ireneusz Raś. – To nowy ośrodek oddany pod koniec ubiegłego roku, coś czego do tej pory byli pozbawieni polscy łyżwiarze. Do tej pory jeździli po całym świecie, trenowali za granicą i osiągali dobre wyniki - w Soczi było wprost rewelacyjnie. Teraz nie widać tej olimpijskiej formy, kiedy zawodnik pobija własne rekordy albo przynajmniej zbliża się do swoich życiówek. To mnie rozczarowuje – mówi.
– Tor jest od bardzo niedawna, więc trudno mówić o jego bezpośrednim wpływie na tegoroczną formę sportowców – zauważa w rozmowie z naTemat były wiceprezes PKOl Zbigniew Waśkiewicz. –Na pewno zmniejszy koszty przygotowań i ułatwi życie sportowcom. Największą bolączką dla większości z nich były często wielomiesięczne rozłąki z rodziną. 250-280 dni na zgrupowaniach i podróżach powoduje, że zawodnicy żyją w sporym dyskomforcie. Teraz będzie można zorganizować całoroczne szkolenie dzieci i młodzieży, a dorośli będą mogli tak układać swoje dorosłe życie jak często ma to miejsce w Austrii, Niemczech czy innych krajach, gdzie po prostu zawodnicy mieszają i pracują blisko swojego miejsca treningowego. Trudno mi się wypowiadać o przyczynach słabej formy – mówi.
Zbigniew Waśkiewicz wspomina również o blado wyglądających ośrodkach przygotowań narciarskich w Polsce. Jego zdaniem w naszym kraju brakuje licencjonowanych ośrodków biegowych i biathlonowych. – Tak naprawdę mamy tylko jeden w Dusznikach, a i on ma tylko kategorię B, która nie uprawnia do organizacji najważniejszych imprez. Mamy najpiękniej położony obiekt w Polsce w Jakuszycach, gdzie praktycznie zawsze jest śnieg i świetnie przygotowane trasy, ale liczba turystów na tych trasach często uniemożliwia trening profesjonalistom. Trudno sobie wyobrazić biegacza zjeżdżającego 40 km/h, żeby wymijał na trasie turystów… No i wreszcie świetne pod względem trudności trasy na Kubalonce, które niestety bardzo często z przyczyn pogodowych nie są dostępne dla sportowców. Tylko obiekt w Dusznikach ma system sztucznego naśnieżania i oświetlenia, ale jest własnością samorządu i niestety z powodu ogromnych kosztów wykorzystywany jest tylko przed dużymi imprezami sportowymi. Zapomniałbym o 1km pętli w COS w Zakopanem. Trudno więc porównywać się z innymi potęgami, które nie tylko mają infrastrukturę, ale przede wszystkim zimę i śnieg – wylicza.
Co z polskim biathlonem?
6. miejsce Moniki Hojnisz i jej odpowiedź na krytyczne głosy kibiców dają nadzieję, że polskie biathlonistki nie powiedziały ostatniego słowa na Igrzyskach w Pjongczangu. Dziewczyn i trenera broni również Zbigniew Waśkiewicz, który w przeszłości był prezesem Polskiego Związku Biathlonu. – Ostatnie dwa sezony nie były zbyt obfite w sukcesy sportowe, stąd zmiany trenerów i zmiany w stylu pracy. Zawodniczki w swoich wypowiedziach bardzo dobrze je odebrały, były bardzo zadowolone z nowego stylu pracy. Trener wprowadził świetną atmosferę, indywidualizował treningi, a dzięki świetnemu finansowaniu z Ministerstwa Sportu i Turystyki oraz biathlonowych sponsorów, można powiedzieć, że wszystko było. Wynik Moniki Hojnisz chyba jest na miarę możliwości. Cały sezon nie dawał wielkiego optymizmu co do IO, ale ja zawsze powtarzam, że biathlon jest najbardziej nieprzewidywalnym sportem i zawsze jakieś niespodzianki mogą się zdarzyć. Hojnisz pokazała świetną postawę, choć cały sezon była 3-4 zawodniczką w kadrze. Miejmy nadzieję, że w biegu ze startu wspólnego jeszcze będzie miała szansę poprawy wyniki, a może sztafeta pań czymś nas zaskoczy – mówi.
Leć kadro, leć!
Jeszcze przed startem Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Pjongczangu większość kibiców upatrywała największych medalowych szans w rywalizacji skoczków narciarskich. Świetny sezon Kamila Stocha i doskonałe wyniki reszty kadrowiczów, zwłaszcza Dawida Kubackiego i Stefana Huli, dowiodły że na skoczniach jesteśmy bardzo mocni. Dlatego o spokój i wiarę w wyniki polskich skoczków apeluje Ireneusz Raś. Przed pierwszym konkursem było blisko, ale jeszcze dwa kolejne przed nami. Tutaj musimy dać radę. – Nie chciałbym na pewno, żeby rozgoryczenie dotknęło kadrę trenera Horngachera. W tej chwili mamy najmocniejszą ekipę skoczków w historii i jeśli warunki wietrzne pozwolą, zdobędziemy w sobotę choć jeden medal. Nie można ich otwarcie krytykować, należy ich podbudowywać, bo są w wyśmienitej formie i na pewno dają z siebie wszystko.
Coraz trudniej szukać następców medalistów
Chcielibyśmy uniknąć fatalistycznej retoryki, jednak czytając słowa Zbigniewa Waśkiewicza trudno być optymistą. – I nie chodzi tu o profesjonalne obiekty czy dotacje z MSiT. Dzięki naprawdę dobremu finansowaniu zawodnicy, ci dorośli i młodsi, mają naprawdę niezłe warunki treningowe. Najgorsze jest to, że na najniższym poziomie dzieci i młodzieży jest naprawdę dramatycznie ciężko. Zmniejsza się liczba dzieci, które chciałyby w trudnych warunkach ciężko pracować i poświęcać całe życie na sportowy trening. Zmieniają się pokoleniowe priorytety! Kluby dziecięce umierają. Wszystko najczęściej jest na barkach rodziców i niewielkich grup pasjonatów wspieranych przez niektóre lokalne samorządy. To niestety nie wystarczy. Trudno przewidywać co się stanie z dzisiejszymi młodymi talentami. Zbudujmy skuteczny system wspierania sportu wyczynowego i miejmy nadzieję, że przyniesie efekty – zachęca..
Niech żyją starzy mistrzowie
Nawet jeśli ostatnio zawodzą i coraz trudniej wierzyć w ich szanse powodzenia – Justyna Kowalczyk przypomina cień samej siebie, Zbigniew Bródka również nie popisał się dobrym wynikiem. – Życzmy im zdrowia i zapału, aby poświęcali swoje zdrowie dla promocji naszego kraju i satysfakcji kibiców! – apeluje Waśkiewicz. I na koniec opowiada nam krótką anegdotę. Chodzi rozmowę z prezesem Tajnerem sprzed wielu lat. – W tamtym okresie był tylko Adam Małysz i długo, długo nic… Gdy zapytałem go "Co ty zrobisz, kiedy Małysz skończy karierę?" on z pewnością odpowiedział mi "Stoch będzie zdobywał medale". Wtedy się uśmiechnąłem z niedowierzaniem i kiwnąłem głową, a dzisiaj... Miejmy nadzieję, że tych starych mistrzów, którzy sobie odpoczną, zastąpią nowi, choć łatwe to na pewno nie będzie – kończy rozmowę.