Na początku zeszłego roku na jednej z poznańskich parafii urodziło się dziecko, którego ojcem był ksiądz tam pracujący. Na podstawie opinii biegłego lekarza śledztwo umorzono, a duchowny trafił do klasztoru.
Wikariusz poznał swoją kochankę na rekolekcjach i po niedługim czasie zaprosił ją do zamieszkania na plebanii. Potem pojawiło się niechciane, jak przyznaje ksiądz, dziecko. Między innymi dlatego Agnieszka S. tylko raz, na samym początku ciąży, poszła do szpitala. Tydzień przed terminem, wieczorem kobieta zaczęła rodzić.
Ksiądz przygotował jej posłanie i wrócił do słuchania muzyki. Do pokoju, gdzie na świat przychodziło dziecko wrócił po kilku godzinach. Później powiedział, że kobieta krwawiła i prosiła o wezwanie karetki.
- Nie zareagowałem - przyznał ksiądz na przesłuchaniu. Nie ukrywał też, że nie chciał dziecka i żył tak, jakby go po prostu nie było. CZYTAJ WIĘCEJ
Źródło: "Głos Wielkopolski"
Duchowny wezwał pomoc dopiero, gdy zobaczył, że dziecko nie żyje. Sprawą zajęła się prokuratura. Lekarz sądowy z Poznania, Krzysztof Kordel stwierdził najpierw, że niewezwanie karetki sprowadziło bezpośrednie zagrożenie dla życia. Później ocenił jednak, że w szpitalu i tak nie uratowano by dziecka.
Węzeł pępowinowy, który według Kordela nie daje szansy na uratowanie dziecka, w opinii ginekologów nie jest śmiertelny. Prokuratura jednak nie spytała ich o zdanie. Na podstawie sądowego medyka sprawę umorzono. Ksiądz Mariusz G. został przeniesiony do klasztoru w Ostrowie Wielkopolskim, a teraz pracuje na Ukrainie. Na pytania dziennikarzy "Głosu Wielkopolski" kuria stwierdziła, że to wewnętrzna sprawa Kościoła.