Ukraińcy, Białorusini czy Rosjanie – tych kierowców z roku na rok na polskich drogach widać coraz więcej. Co do umiejętności bezpiecznego poruszania się w ruchu drogowym przez część z nich, wiele osób ma wątpliwości. Teraz okazuje się, że mandaty nałożone na obcokrajowców zza wschodniej granicy można... wyrzucić do kosza. Wszystkiemu winne jest polskie prawo.
Bezpieczeństwo na polskich drogach to temat, który praktycznie nie schodzi z publicznej debaty. Młodzi kierowcy, liczba fotoradarów, brawura, alkohol i mandaty – to główne elementy, nad którymi toczy się niekończąca się dyskusja. Jak do tej pory nie znaleziono skutecznego sposobu, aby w szybkich tempie wyeliminować większość bolączek polskich dróg. W dodatku okazuje się, że jeszcze jeden element nie pomaga w poprawie bezpieczeństwa – ściągalność mandatów nałożonych na obcokrajowców spoza UE, szczególnie dzięki pracy fotoradarów. A raczej jej braku.
Kierowcy ze Wschodu
Pomijając zadziwiające i nieraz mrożące krew w żyłach nagrania z rosyjskich dróg, które można zobaczyć na YouTube, niebezpieczne sytuacje z udziałem kierowców pochodzących z krajów byłego ZSRR (szczególnie Ukraińców i Białorusinów) na polskich drogach to nie rzadkość. A wraz z większą liczbą kierowców takich zdarzeń będzie zapewne coraz więcej.
Opinie na temat zmotoryzowanych wschodnich sąsiadów poruszających się po Polsce nie są pochlebne. Zresztą często na własnej skórze można przekonać się o ich, delikatnie mówiąc, ułańskiej fantazji.
Jeśli chodzi o przekraczanie prędkości, w ostudzeniu zapędów przydatne są fotoradary, których na polskich drogach już nie jest mało, a ich liczba systematycznie rośnie. Jednak w tym przypadku są one... bezużyteczne.
Mandaty trafiają do kosza
Dlaczego tak się dzieje? Od 2016 roku wszystkie stacjonarne fotoradary zamontowane przy polskich drogach trafiły w zarząd Generalnego Inspektoratu Transportu Drogowego. Jednemu nie da się zaprzeczyć: w zdecydowanej większości miejsc, w których pojawiły się żółte skrzynki, liczba wypadków i kolizji zmalała. Jest oczywiście kwestia ściągalności mandatów za przekroczenie prędkości z polskich kierowców (system jest niewydolny, a dziurawe prawo pozwala na ignorowanie korespondencji z mandatami), ale karanie obywateli spoza UE okazuje się niemożliwe.
W ubiegłym roku polską granicę przekroczyło ponad 10 milionów Ukraińców, ponad 3,5 milionów Białorusinów i 1,5 miliona Rosjan. Jak dowiedziała się "Rzeczpospolita", w 2017 roku wszystkie fotoradary zanotowały niespełna milion przekroczeń prędkości. Szacunki Inspektoratu mówią, że około 8 procent z nich dotyczy właśnie obywateli krajów położonych na wschód od Polski, z których nie sposób ściągnąć należności. Średnia wysokość mandatu nakładanego przez GITD to 250 złotych, co w skali zeszłego roku daje około 20 milionów złotych strat dla polskiego budżetu.
Wszystkiemu winne jest dziurawe prawo. O ile dzięki wprowadzeniu w 2015 roku dyrektywy Parlamentu Europejskiego w sprawie ułatwień w zakresie transgranicznej wymiany informacji dotyczących przestępstw lub wykroczeń związanych z bezpieczeństwem ruchu drogowego, obywatele Wspólnoty przekraczając prędkość czy przejeżdżając na czerwonym świetle mogą spodziewać się korespondencji z Polski w swojej skrzynce pocztowej, o tyle ci spoza UE już nie. Tam nie obowiązuje unijna dyrektywa, ani żadna inna umowa między państwami.
Inne służby
Sytuacja z karaniem wykroczeń rejestrowanych przez fotoradary nie wygląda dobrze. A jak wygląda to w przypadku innych służb, policji czy straży miejskiej? Tu sytuacja jest bardziej skomplikowana. Jeżeli wspomniane służby złapią obcokrajowca łamiącego kodeks drogowy na gorącym uczynku, problemu nie ma. W takim wypadku policjant czy strażnik miejski wystawia mandat gotówkowy, który trzeba uiścić w radiowozie. Bez tego nikt w dalszą podróż nie pojedzie. Problemy zaczynają się wtedy, gdy nie jest to wykroczenie popełnione na oczach funkcjonariuszy.
Co jeśli ukraiński kierowca zaparkuje w niedozwolonym miejscu i zostanie ukarany mandatem zostawionym za wycieraczką? Jak tłumaczy stołeczna straż miejska, skala mandatów dla obcokrajowców w porównaniu do tych nakładanych na Polaków jest bardzo mała i liczona raczej w tysiącach złotych niż w milionach (w 2017 roku 1021 umorzonych mandatów nałożonych na wszystkich obcokrajowców). Choć także w tym przypadku ściąganie kar zaocznych jest praktycznie niemożliwe i zależy od... poczucia uczciwości kierowcy. Straże miejskie nie mają dostępu systemu, który pozwala rejestrować takie mandaty i je egzekwować.
W przypadku kar nałożony przez policję sprawa wygląda trochę lepiej. Zdecydowana większość wykroczeń karanych przez policję pochodzi z wideorejestratorów lub radarów mobilnych, więc nie ma problemu z ich zapłaceniem. Jest jednak łyżka dziegciu: w innych przypadkach sytuacja z ITD i strażą miejską się powtarza. Kolejne pieniądze przepadają.
Co na to MSWiA?
O zmianę przepisów i włączenie Straży Granicznej do systemu CANARD (pozwalającego sprawdzić stan indywidualnego "konta" kierowcy) zapytaliśmy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. W odpowiedzi przesłanej do nas resort twierdzi, że problem częściowo rozwiązuje możliwość płacenia w radiowozach kartą płatniczą. Sprawdza się to jednak tylko w przypadku zarejestrowania wykroczenia na gorącym uczynku i to przez policję.
Jak na razie patrole ITD nie są wyposażone w terminale płatnicze. Ma się to zmienić, ale w jakim stopniu i kiedy, nie wiadomo. Kompletnie nie rozwiązuje to jednak kwestii mandatów z fotoradarów. Na pytanie o włączenie Straży Granicznej w ramy systemu CANARD nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Co więc należałoby zrobić, aby rozwiązać ten problem? Włączyć Straż Graniczną do systemu, którym posługują się policja i Inspektorat Transportu Drogowego. Dzięki niemu można byłoby kontrolować każdy wyjeżdżający i wjeżdżający z Polski samochód. Brak uregulowania należności skutkowałby zatrzymaniem lub niewypuszczeniem kierowcy do momentu zapłacenia grzywien. I nie jest to tylko kwestia ubytków w budżecie państwa, ale przede wszystkim poczucia sprawiedliwości i bezpieczeństwa na polskich drogach.