– Wsiedliśmy w auta, pojechaliśmy do tego Radomia, na miejscu ich poturbowaliśmy, a potem zawieźliśmy ich do tego biznesmena i tam spuściliśmy im potężny wp***ol.
Wierciliśmy im kolanka. Bez wiercenia by się nie obyło, bo to były harde łobuzy. A karatecy przepraszali, błagali o litość – tak
"Masa" relacjonuje to co stało się po zabójstwie małżeństwa Jaroszewiczów. Najsłynniejszy świadek koronny i członek rozbitej mafii pruszkowskiej przyznaje się tym samym do dokonania odwetu na tzw.
grupie karateków, która stoi za zabójstwem byłego premiera i jego żony w 1994 roku. Miał mu to zlecić jeden z ówczesnych biznesmenów.