Miała znajomości w policji i w prokuraturze. W przeszłości nieraz rzucała oskarżeniami, które później okazywały się fałszywe. "Gazeta Wyborcza" ustaliła, kim jest Dorota P. – sąsiadka, która rozpoznała w Tomaszu Komendzie sprawcę gwałtu i zabójstwa w podwrocławskich Miłoszycach. Zaskakujące, że do tej pory nikt w wymiarze sprawiedliwości nie próbował sprawdzić, kim jest osoba stawiająca tak poważne zarzuty.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Tuż po wyjściu na wolność, po 18 latach w więzieniu, Tomasz Komenda mówił reporterowi programu "Uwaga" w TVN, że największy żal ma do sąsiadki, bo to "od niej wszystko się zaczęło". 23-latek został aresztowany w maju 2000 r. – alibi dawało mu kilkanaście osób, ale sąsiadka złożyła obciążające go zeznania. Stwierdziła, że rozpoznała Tomasza Komendę na podstawie rysopisu, jaki zobaczyła w programie "997".
Nikt nie sprawdził
Kim jest dawna sąsiadka babci Tomasza Komendy Dorota P.? Czy dziś odczuwa wyrzuty sumienia? "Gazeta Wyborcza" dotarła do świadków i dokumentów, które wskazują, że kobieta w przeszłości składała fałszywe zeznania. Jednak wówczas w 2000 roku nikt tego nie sprawdził. Ba, nikt tego nie sprawdzał do tej pory – dopiero teraz zaczęto przeglądać akta, które wskazują, że rewelacje Doroty P. prokuratura i sąd powinny potraktować co najmniej z krytycznym sceptycyzmem. Nikt też nie skontrolował jej powiązań z przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości.
Dorota P. "zidentyfikowała" sprawcę na podstawie jednego z czterech portretów pamięciowych pokazanych w programie Michała Fajbusiewicza. Uznała, że rysopis pasuje do wnuka jej sąsiadki Tomasza Komendy. "Program zobaczyła na imprezie u funkcjonariusza policji Sławomira D., który pracował wtedy w pionie kryminalnym komendy wojewódzkiej. Ten poinformował o tym prowadzących śledztwo, którzy przesłuchali Dorotę P." – pisze "Wyborcza". I choć Dorota P. wówczas od dwóch lat nie mieszkała już koło babci Komendy, to według sądu tylko dodawało jej wiarygodności.
Znajomości i fałszywe zeznania
Nie sprawdzono jednak, że sąsiadka jest mało wiarygodnym świadkiem – w 1994 r. złożyła nieprawdziwe doniesienie o tym, że jej konkubent Bogdan B. się nad nią znęca. Nikt z sąsiadów (także babcia Tomasza Komendy) nie potwierdził jednak jej zarzutów. Okazało się m.in., że w czasie, gdy konkubent miał ją bić, nie było go wówczas we Wrocławiu. Mało tego – wykorzystała podpis mężczyzny złożony na innych dokumentach i próbowała się zameldować w jego mieszkaniu. Proces toczył się przez wiele lat – sąd nakazał jej eksmisję. "Wyborcza" dotarła do Bogdana B., a ten wspomina – to po prostu była oszustka.
Do samej Doroty P. dziennikarzom nie udało się dotrzeć – w miejscu zameldowania mieszkają osoby wynajmujące mieszkanie, właścicielki nie znają. W aktach sprawy Tomasza Komendy znaleziono parę zdań, w których Dorota P. wyraża żal, że została wezwana na świadka. "Uważam, że w ogóle w tej sprawie nie powinno mnie być, i taka była wstępna umowa. A policjant i prokurator powiedzieli mi, że muszą być moje zeznania, bo musi skądś wynikać, jak złapali Tomasza Komendę, ale że nie będę w tej sprawie. Mnie w ogóle miało nie być w tej sprawie" – mówiła przed sądem.
Tomasz Komenda wyszedł zza krat po odsiedzeniu 18 lat. Skazany był na 25 za zabójstwo i gwałt, których - jak dziś wszystko wskazuje - nie dokonał. Jednak na razie jest wyłącznie przedterminowo zwolniony z więzienia. Dopiero zacznie się jego walka o uniewinnienie a potem o odszkodowanie i zadośćuczynienie. Prawnicy spodziewają się, że będzie to kwota rekordowa.
"Gdy wytaczała kolejne sprawy przeciwko mnie bądź gdy z domu znikały mi przedmioty i podejrzewałem ją o kradzież, śmiała się, że i tak nic jej nie zrobią, bo wśród policjantów, prokuratorów i sędziów ma dużo dobrych znajomych".