
To miał być poranek jak każdy inny. W studiu TVN24 panowała luźna atmosfera, zmącona przez nieprawdopodobne wieści dotyczące rządowego samolotu. Nikt z prowadzących ani gości początkowo nie wierzył w informacje o śmierci pary prezydenckiej i innych polskjch oficjeli w Smoleńsku. – Popłynęły mi łzy, był moment kiedy zakryłam twarz dłońmi, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Jarek Kuźniar też miał chwilę zawahania. Kiedy skończył się nasz dyżur, objęliśmy się i płakaliśmy oboje – wspomina Beata Tadla.
"To wszystko było tak świeże i nieprawdopodobne, że myślałam, że uczestniczymy w jakimś teście, a nie, że to się dzieje naprawdę. W takich momentach widzowie przed telewizorem mogą sobie zakląć pod nosem, zapłakać, zadzwonić do rodziny i podzielić się emocjami. My nie mogliśmy, musieliśmy się powstrzymywać, choć do końca nam się nie udało, bo też jesteśmy ludźmi i każdy z nas ma swoją wrażliwość. Popłynęły mi łzy, był moment kiedy zakryłam twarz dłońmi, nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Jarek Kuźniar też miał chwilę zawahania. Kiedy skończył się nasz dyżur, objęliśmy się i płakaliśmy oboje".
"Trzeba pamiętać, że każdy nas ma różny poziom wrażliwości. Ja mam bardzo niski próg odporności na krzywdę, łatwo się wzruszam. Bez względu na to, czy mówię o wydarzeniach z udziałem znanych osób czy o krzywdzie np. dzieci. Sama jestem matką i boli mnie, gdy niewinne istoty doświadczają bólu. Nie boję się tych emocji, bo to jest ludzkie i naturalne. I choć oczekuje się zwykle od prezentera, by z kamienną twarzą o wszystkim mówił, to czasem jest to po prostu głupie i nienaturalne".
