
Mało kto może chyba sobie dziś wyobrazić, że film "Władca Pierścieni" mógł trwać tylko 2 godziny, i to nie jedna cześć, tylko wszystkie trzy razem wzięte. Okazuje się, że tylko uporowi Petera Jacksona zawdzięczamy powstanie wielkiego widowiska. Jego decyzja o zmianie wytwórni sprawiła, że Quentin Tarantino nie nakręcił opowieści o zniszczeniu pierścienia władzy.
REKLAMA
Czy wyobrażacie sobie Arwenę biegająca z wielkim mieczem niczym Uma Thurman w filmie "Kill Bill", gdzie z każdym cięciem wylewają się przed kamerą hektolitry krwi? A bliższa wam jest wizja Aragorna, który z cygarem skręconym z tytoniu z Zachodniej Ćwiartki zapowiada reszcie bękartów wojny, że dla Orków nie będzie żadnej litości? Okazuje się, że niewiele brakowało, by tryptyk "Władcy Pierścieni" wyglądał jak filmy Quentina Tarantino, bo to właśnie twórca "Pulp Fiction" miał stanąć za kamerą.
Znany, i mało popularny ostatnimi czasy w związku z aferą o molestowanie Harvey Weinstein miał zagrozić w pewnym momencie Peterowi Jacksonowi, że obierze mu stanowisko reżysera i przekaże kamerę Tarantino. Jak informuje The Guardian, Weinstein miał zupełnie inną wizję "Władcy Pierścieni" i chciał, żeby całą powieść Tolkiena zmieścić w dwugodzinnym filmie. Peter Jackson nie zgadzał się ze zdaniem producenta i chciał opowieść o Hobbitach i Pierścieniu Władzy zawrzeć w dwóch częściach.
Panowie ostatecznie nie doszli do porozumienia, Jackson z gotowym scenariuszem przeszedł do wytwórni New Line Cinema i nakręcił... trzy części Władcy Pierścieni, a potem jeszcze trzy części Hobbita, które to filmy dziś stały się niejako kanonem nowoczesnego kina familijnego. Trudno wyobrazić sobie, że podobny status zyskałby obraz Quentina Tarantino, reżysera cenionego między innymi za to, ze lubi szokować widzów, epatując przemocą i wulgarnością na ekranie.
żródło: "The Guardian"
